wtorek, 21 stycznia 2014

Powrót do domu (z pętli zaborowskiej).

Solec. Droga do Wolsztyna. Na wprost sklep. Drugi.
Solec - droga do Moch.
Przez wieś Mochy przejechałem bez oglądania się za siebie. Bywałem tutaj nie raz i nie na dwa. Bywałem. Ten kto nie widział bociana na własne oczy, w Mochach go na pewno zobaczy. Co gniazdo to słup energetyczny albo co słup to gniazdo...
Wolsztyn zbliżał się pod moimi nogami z minuty na minutę. Dojeżdżam do Solca. Trzydziesty kilometr wypadł na przystanku PKS, po lewej stronie, prawie, że w centrum wsi. Centrum, to sklep a w Solcu są dwa. Centra. Czyli sklepy. Zza płotu, który dobiega do murowanej wiaty wyjrzał podejrzliwie mężczyzna z gołą głową. Oczy miał zmrużone, usta otwarte. Nie wiem co pomyślał na mój widok - widok oczapionego, zarękawiczkowanego, z czerwonymi okularami na nosie i zagrywającym 647 setem Arminem van Buurenem z „rowera”. Doprawdy nie wiem. Do tego ten pies co mu towarzyszył nie zapowiadał nic dobrego. Okręcając się na pięcie zamierzyłem w cztery strony świata pentaxowym kitem i na mocnych depnięciach w 2 minuty opuszczałem to siedlisko. Słońca już nie było. Schowało się za cieniem wielkiej góry, tej samej góry z której w nocy z niedzieli na poniedziałek przyszło to co przyszło. Bądźcie pozdrowieni wielbiciele łyżew i innych kurlingów...
Nie zatrzymywałem się aż do górki wroniawskiej, za wsią Wroniawy. Tam przekręciłem trzydziestypiąty kilometr. Włączyłem światła. Nie chciałem zostać strąconym we mgle kręglem w rozgrywanej na drodze partii. W Berzynie, na czterdziestym kilometrze zameldowałem się o 14:30... Pętla zaborowska zaliczona.
Z wroniawskiej górki, kościół p.w. Miłosierdzia Bożego i droga o Solca.
W zachodnie pole.
Korrida na drodze. Kierunek Wolsztyn, miejsce to samo.
Berzyna w kierunku do Starego Widzimia.

 

0 pisz śmiało: