poniedziałek, 30 września 2013

Grzybobójcy (2)

Odkąd nie jestem już tutaj nowy, pozwalają mi spać na łóżku ale tylko pod czerwonym kocem. Nie wiem dlaczego akurat pod nim mam spać. Przecież na koszu stojącym przy stole leżą jeszcze trzy inne: niebieski, żółty w brązowe pasy i drugi czerwony wpadający w rubin z przyszytymi dookoła na obrzeżu frędzlami. Łóżko nie cuchnie już tak jak w pierwszych dniach. Siennik zdaje się przywykł do mnie a ja do niego. 
Ostatniej nocy udało mi się wydostać z leśnej-sówki. Chodząc po wiosce kluczyłem pomiędzy. Podsłyszałem, stojąc pod domem Budki, tego który mieszka przy Wolim Stawie, rozmowę, wydaje mi się, że trzech mężczyzn o tym, że muszą spróbować koniecznie coś zszyć ponownie, coś co pocięli w obawie przed Wściekłym. Wszyscy mówili półszeptem dlatego do końca nie zrozumiałem ich słów. Niestety mój słuch od czasu postrzału nie powrócił w pełni do normy. Wycofałem się ostrożnie tak, by nie zostawić najmniejszego śladu. Wyczuwałem, że planują coś strasznego. Gdy wróciłem, zastanawiałem się kto był u Budki i dlaczego zabrali spod moich drzwi worki z szyszkami i igliwiem umożliwiając mi tym samym wyjście na zewnątrz. Czy nie była to aby ich kolejna misternie usnuta intryga w której miałem wziąć udział jako bohater pierwszego planu? Zasnąłem drżący.

czwartek, 26 września 2013

To niemożliwe

Było tak około siedemnastej-pięćdziesiąt-sześć, czyli na godzinę przed. Usłyszałem zza drzewa:
- to niemożliwe...
Zdębiałem. Nie inaczej. Zdębiałem na sekundy, trzy, cztery, osiem, ale po to są takie chwile by dębieć. Nieźle żołędziowo musiałem wyglądać tak zdębiony.
- patrz balony lecą...wciąż mówił do mnie ten sam Głos. Zza drzewa.  
Nie mogłem się ogarnąć w tym kosmosie. Faktycznie, dwa neksy wzlatały znad Bielnika ku wschodniemu wybrzeżu kości, ale niczym były w starciu z Głosem. Zresztą.
Ujrzawszy Go w końcu, pomimo niesprzyjającym skupieniu-myślącym błyskom-przebłyskom wrześniowym - zrozumiałem. Tak ma być. 
- wrócę kiedy przyjdę, powiedział Głos.
- wrócę kiedy przyjdę powtarzały moje usta w niemym rozkroku, wrócę kiedy przyjdę...wróć....

środa, 25 września 2013

Miętkie lądowanie

Ten dzień musiał kiedyś. Nie gniewam się na niego, że nadszedł, bo musiał przecież. Nie gniewam się na niego, bo jeszcze żyję a mogłem skończyć marnie...
Myślę, że tak po godzinie by ktoś mnie znalazł. W tej mgle. W tej ciszy zamglonej ciszą.
Ciszy do czasu, kiedy to moje cielsko fiknęło kozła i upadło na deski pomostu.
- po co tamtędy jechałeś, pytali mnie później, gdy sprawa się rypła?
- po co, po co? Bo chciałem się przejechać we mgle, po pomoście o siódmej rano! Czy to, aż taka jest abstrakcyjna chuć, której nikt nie pożąda oprócz mnie?
Huk był potworny. Dziewięćdziesiąt kilo na dechy mnie i z dziesięć kilo koliflałera, który - już teraz nie wiem czy po mnie czy przede mną - padł na lewy bok, podobnie zresztą jak ja. Jego nic nie bolało. Utracił moc napędową i utracił prostotę kierowania. Biedny mój. Ja utraciłem moce w kości grochowatej i kości trójgraniastej oraz wyrostku łokciowym ręki lewej.
Gdy podniosłem głowę powyżej stóp, stwierdziłem, że jest niedobrze. A wiem kiedy jest dobrze a kiedy nie jest dobrze. Nauczyłem się tego. Pozbierałem swoje zabawki - część z nich została w bagiennych otchłaniach jeziora, po czym ruszyłem przed siebie. Na spodniach miałem piękne przetarcia po frezowanych wzorach deski pomostowej. Dopiero co rozpoczął się dzień....
Potem, przez południe, popołudnie i wieczór, czyli chwile, które trwają-"...trwaj chwilo trwaj, jesteś taka piękna! Dziś tylko głupcy śpią! Ta noc uderzy nam do głów…upijmy się nią" - co śpiewało się w Grochowicach tego roku - kannabisy same przyśli do mnie i ssią mój dzień. Który musiał kiedyś...
Park w Wolsztynie. Aleja główna lipowa.


wtorek, 24 września 2013

Grzybobójcy

Siedzę w tej leśnej-sówce od trzech dni, zabarykadowany od zewnątrz workami szyszek i workami igliwia sosen srebrnych. Widziałem przez szpary w deskach drzwi bocznych, tych od wschodu, jak przesypywali je do worków a potem układali jeden na drugim a przy nich drugi na trzecim. Nosili też wiadra z wodą, tak mi się wydaje, że z wodą i polewali nią te worki. Pomyślałem nawet, że może benzynę albo inny łatwopalny płyn leją na te szyszki i igły ale poczułbym swoim węchem psim zapewne, poczułbym od razu. Dochodzę do tego, że nie jestem zbyt inteligentny by zrozumieć ich działanie a przede wszystkim cel. Gdyby chociaż zamienili ze sobą jedno zdanie, ba, zwrot jakiś czy wyraz pojedynczy - pokleiłbym pewnie wszystko jak to się mówi do kupy i był zorientowany. A tak kicha.
Zresztą, tak na prawdę nie potrafię ich zrozumieć już od samego początku. Nie tylko te worki mi chodzą po głowie ale też paprocie. Dlaczego je wsuwają pod drzwiami, wczoraj na przykład tymi od strony południowej i tylko po dwie? Nie boje się tego co mnie spotkało ale coraz częściej zaczynam myśleć, że ktoś coś starannie zaplanował. Ktoś chce mnie zagrzybić na śmierć...

poniedziałek, 23 września 2013

Wolsztynówki-chwilówki: najpiękniejsze przed nami

Dojca a raczej drzewa nad Dojcą w Wolsztynie. I babie lato gdzieś w tle.

niedziela, 22 września 2013

Zajesieniuj mnie

Wielka Wieś, podjazd...
...Wielka Wieś...łapanie oddechu...
Przeszkoda, kocham takie nazwy...
Ścieżka do jeziora Liny.
Zatrzymałem się na molo. Trwały przygotowania do zawodów kajakarsko-kajakowych. Spoglądałem przez herbaciane okulary na jezioro, starając sobie w szufladzie Myśl, szybko ułożyć to, co zostało po kątach. Jeszcze. Mjuzik jakiś pobrzmiewał z rozstawionych głośników, niektórzy nerwowo gestykulowali. Moje nieutulone łydki chciały ciepła. Gdy minęło mnie dwóch z których jeden, wyższy od tych naj lada co, by mnie zepchnął ze skarpy, podjąłem decyzje o starcie. W kierunku Siedlca oczywiście. Wsi do której mam sentyment, wiadomo dlaczego a w której jeśli bywam to się nie rozglądam aparatem, tylko łapię to powietrze w pełni otwartą gęba. Na niebie sine historie zaczęły się pojawiać. Wcześniej, tego samego dnia, gdzieś tak około godziny ósmej, kiedy to piłem kawę - Włodek straszył mnie, że padać będzie, że się potem "wyklaruje", że. Nie wierzyłem w to co mówi - tłumaczyłem sobie, że jego poglądy i spostrzeżenia  o pogodzie opierają się li tylko na teorii prawdopodobieństwa. Na niebie jednak sine historie wydumane mocno od północnego-zachodu zdawały się potwierdzać złowieszcze wrzeszcza. 
Przed Urząd Gminy w "Silcu", zajechałem z mokrymi pleckami a co gorsze mokrą koszulką, którą założyłem na długorękawkowego epistera. Stałem przed wejściem z Michało-Mirkiem w oczekiwaniu na pozostałych a zimne podmuchy wiatru niepokoiły moje plecy. Tak prawdę pisząc nie wiem ilu dokładnie cyklistów wyruszyło na "Rajd Jesienny Siedlecki anno Domini 2013". Nie jest to zresztą istotne w starciu z ideą rowerową. Ideą, która jest mi całkowicie przypisana przez. 
Wiesiu Matysik pokrótce omówił przebieg trasy i rajdu, po czym pamiątkowe zdjęcie zapoczątkowało start. 
Zza chmur zaczęło wychodzić słońce a prowadzący swoją trójkołówką, jak sam siebie nazywa "artysta nie z papierami", wspomniany Wiesław Matysik, obrał kierunek do Żodynia i dalej w prawo do Jaromierza. Zamysł był taki, by na trzynastą zalogować się w Gminnym Ośrodku Kultury w Babimoście, gdzie zaplanowany był przystanek kawowo-drożdżowo-plackowy. Bo nie masz lepszego od drożdżowca. Zanim jednak zjadłem ze trzy kawałki genialnego placka na młodziach, z Jaromierza wjechaliśmy na katrzydzieścidwa, a po dojechaniu do Kopanicy skręciliśmy w prawo, za byłym spalonym lokalem "Dyliżans" w ulicę Handlową i po chwili w lewo do Małej Wsi. Za "małą" była i Wielka (Wieś) a tam niezły całkiem podjazd, który przypomniał mi wydarzenie sprzed kilkunastu lat, kiedy to zjeżdżałem z tej górki, stojąc na tak zwanej desce układarki mas bitumicznych, kierowanych przez Józefa Pe ze wsi Błońsko. Oj, rozbujała nam się tedy maszyna, rozbujała a hamulce nie działali tak jak powinni. Pomocną była skarpa po lewej patrząc zgodnie z kierunkiem niekontrolowanego zjazdu w która maszyna się wbiła. Strat żadnych nie było w mieniu i czynniku ludzkim ale wrażenia pozostały.
Za Wielka Wsią wjechaliśmy do Przeszkody (sic) i dalej do prostopadle biegnącej drogi relacji Kargowa (w lewo) - Babimost (w prawo). Obraliśmy tą w prawo, przejeżdżając na "druga stronę", gdzie ścieżka rowerowa całkiem niezłej jakości biegła do miejscowości Linie i Jezioro Liny. Stamtąd na ulicę Gagarina 21 w Babimoście, przez Leśniki i Podzamcze. Po drodze szpaler dębów dwumetrowych i rondo a dalej Centrum Sportu i rekreacji Olimpia.
Wnętrze Gminnego Ośrodka Kultury w Babimoście schludne i kulturniowe nad wyraz. Z zewnątrz inne wrażenia do wywołania. Przywitani nader serdecznie jemy te placki o których wcześniej. Sala główna bankietowa właśnie zastawiana talerzo-sztućcami. Obchody osiemnastych urodzin za kilka godzin. Michało-Mirek rymem słów kilkadziesiąt wypowiada o drodze, życiu i wyborze. Następny umerowy tekst zapoda w Małym Grójcu, przy ognisku. 
Z Babcimostu jedziemy ulicą Piłsudskiego do Podmokli Wielkich, na Kosieczyn i Chlastawę, gdzie z 1632 roku kościół drewniany p.w. Narodzenia Najświętszej Maryi Panny. Stamtąd klasową ścieżką rowerową do Nądni, gdzie w prawo do ulicy Nowowiejskiej i obok po lewo stojącej kapliczki z Matką Boską w prawo i zaraz w lewo na ulicę Dębową. Wjazd na promenadę do kąpieliska w Zbąszyniu nad Jeziorem Błędno. 
Po krótkim postoju pojechaliśmy ulicą Senatorską przez most na rzece Obra i w prawo w ulicę Powstańców Wielkopolskich. Przy zbiegu tychże ulic po prawej stronie Hotel Senator i Gospoda pod, pod...cholera zapomniałem - Złotą Koroną. To tam kilka godzin później miała odbyć się premiera filmu "Biała dama" o czym pisałem kilka dni wcześniej. Dziś, od rana donoszą mi, że Ci co chcieli obejrzeć film a zajechali do Zbąszynia nie z Nądni, nie z Nowego czy Czerwonego Dworu, lecz z o wiele bardziej odległych miejsc, weszli, wyszli i wrócili, gdyż okazało się, że "imprezka" zarezerwowana jest dla (...) wie kogo. Słowa oburzenia jakie podły pod słusznym adresem skutkowały jedynie zmiękczeniem dupska i: "można sobie postać miedzy stoliczkami a swoje opinie zostawić za drzwiami". Bardzo, ale to bardzo nieelegancko i bardzo niesenatorsko. Wręcz chamsko. Ale. Wiem na przyszłość o czym już nie pisać i kogo mieć w. 
Wracając jednak do szusowania wrześniowego, ostatni etap prowadził przez Przyprostynię do Grójca Małego, gdzie na terenie Gospodarstwa Agroturystycznego "Pod Modrzewiem" czekało na nas rozpalone ognisko, kiełbaski do usmażenia, smalec i Jezioro Grójeckie. Tak. Jezioro Grójeckie...
Napełnione brzuchy nie prowokowały do zainicjowania ponownego kontaktu pośladków z siedziskiem rowera ale trzeba było w końcu się ruszyć. Przez Chobienice, Wojciechowo i Nieborzę dojechaliśmy do Siedlca, gdzie pętla się zamknęła. 
Jadąc do Wolsztyna w głowie ukazywały mi się co rusz inne majaki-wolsztyńskie-kajaki. A to o kształcie drzew, jezior, kormoranów, lasów nieznanych, a to o kształcie uśmiechów przez szczerość i szczerości przez słowa, muchomorów, liści zżółta-zjesienionych i musztardziano-ogórkowych, aż po sosnowo-szyszkową nalewkę. Pojawił mi się jeszcze jeden majak, majak, który usiadł sobie we wspomnianej głowy mej szufladzie Myśl. Majak, którego kształt przez człowieka, bynajmniej mi nieznanego nie jest możliwy do opisania a którego to kształt widzę od wczoraj, nawet teraz, kiedy piszę te słowa słuchając Tandżerinowo-Drimowego-Rikoszetu.
Majak, który jak na majak przystało wciąż majaczy. A majaczy...dziękujęęęęęęęęę. 

sobota, 21 września 2013

Siedlecki Rajd Jesienny

Czuję się jednak jak ten wczorajszy pająk i jak dzisiejsza latarnia nad Jeziorem Błędnowskim, dlatego, zmieniam wodę i siadam dalej. Na nic więcej mnie nie stać. Delektuję się radością...

piątek, 20 września 2013

Oj, oj...

Oj, oj, czy aby nie przesadzam z tym jutrem, bo 55 to wiadomo ale jeszcze po 10 dojazd i powrót to robi się całkiem niepokojąco...oj, oj - obym nie wisiał po wszystkim jak ten wolsztyński pająk, obym nie szukał niewidzialnej nici ratunkowej. Tu mi podpowiadają, żebym założył jednak pampersowe spodnie i tak raczej zrobię, tak zrobię a balia z zimną wodą ma czekać bez względu.

czwartek, 19 września 2013

Biała dama

21 września 2013 roku, o godzinie 20:00 w Zbąszyniu (nie będę sobą gdy tego nie napiszę: mieście położonym 26 kilometrów od Wolsztyna na północny-zachód) w Hotelu Senator czy jak kto woli: Gospodzie pod Złota Koroną, przy ulicy Senatorskiej 1, odbędzie się premiera filmu pt. Biała Dama opartego na legendzie o zbąszyńskim zamku. Film powstał dzięki Zbąszyńskiemu Centrum Kultury, Teatrowi S, oraz Motion TV.  Nie wiem, czy projekcja wiązać się będzie z jakimiś kosztami wstępu. Nie wiem. 
Wprowadzenie do filmu poczyni Eugeniusz Kurzawa, rocznik 1954. Liczę (niestety nie zauczestniczę w pokazie), że wspomni (kiedyś coś poszło w literaturę z Jego nazwiskiem w tym temacie) o wydanej czcionkami drukarni Ludwika Wróbla w Wolsztynie w 1939 roku, broszurze: "Z Ziemi Zbąskiej: podania i opowiadania", którą napisał mój dziadek - Jan Tomiński, ku potomnym po to, by m.in. zachować o "Białej pani" legendę. 
Póki-póki, spisuję mistrza Jana zebrane bajdy (pierwsze podanie w wymienionej broszurze).
"Biała pani.
          W Zbąszyniu nad jeziorem, na uboczu od miasta, znajduje się park, do którego wstęp mają tylko upoważnieni. Stare dęby i tworzące aleję dziwacznie powykręcane graby, milczą jak zaklęte nad przeszłością, kiedy wrzało tu życie kasztelanów i panów na Zbąszyniu. Skopana ziemia i rosnące tu jabłonie nie świadczą wcale, że wznosił się tu niegdyś wspaniały i potężny zamek. Dwie podstawy kamiennych posągów, brama wjazdowa, szczątki wałów i fosa - oto resztki dawnej świetności.
       W tym nieuczęszczanym tajemniczym i legendami osnutym miejscu, pojawia się w jasne księżycowe noce postać białej pani. Z rozpuszczonym włosem, z pękiem kluczy w ręce, z smutnym obliczem obchodzi miejsce nieistniejącego dziś zamku. O losach tej nieszczęśliwej, mówi następujące podanie:
          W bardzo odległych czasach w zamku zbąskim żył swawolny i okrutny pan, który w gniewie zabił syna swego sąsiada. Srogi ten rycerz miał dwie córki z których najstarszą kochał najwięcej. Wyjeżdżając na wojnę, powierzył swe ukochane dziecko w opiekę młodszej córki Jadwigi. W każdy wieczór Jadwiga obchodziła zamek, zamykała wszystkie bramy i drzwi, żeby pokrzywdzonemu sąsiadowi nie dać sposobności do zemsty. Pomimo tej czujności, sąsiad ów, jednak zdołał wykraść ulubioną córkę okrutnego pana.
          Właściciel zamku zbąskiego powrócił z wyprawy wojennej i dowiedział się co się stało. Popadł w straszny gniew i w tej wściekłości dobył miecza i jednym zamachem uciął biednej Jadwidze głowę. 
          Odtąd pojawia się w ciche księżycowe noce, by pożalić się samotnym wędrowcom, dumającym nad nigdy niepowrotną przeszłością".


Dopisek szprychowy: wybieram muchy i inne z oczu, bo dziś podwójny jeziorak bez okularców.
Zegar zanotował:
1 lapek: 26:19 i coś,
2 lapek: 26:27 i nieistotne co daje do społu 52:47. 

środa, 18 września 2013

Mglij mnie

O poranku przy mgły opadaniu, kiedy to w zupełności się szło i ze zgodą na wieczór i sen wieczorny, ale najpierw ten mleczny przedpołudniowiec chciało się wychwalać na głos i to nic, że się samego siebie, w najdorodniejszej postaci, schowało w zakamarku płaczącej wierzby jakiejś i to nic, że się tak schowa------wszy gadało się do siebie czasami wierszem albo lepiej napisać, rymem, którego się nie.
Pamięta. 
"Pamiętam, ten dzień....jak dziś padał deszcz..." 
O poranku, przy ciśnienia krwi opadaniu, kiedy to w zupełności swojej, myślami szło się lasem a potem znowu lasem i w towarzystwie tego wielce dorodnego Pana Wspomnienia jak go się nazywa na co dzień, który o poranku, przy mgły opadaniu nierzadko mnie atakuje a ja jego także i ciągłym zastanawianiu nad słowami arteckiego-bareckiego, który znad tuchorskiego stołu rzekł: Bóg nie zna czasu. 
I te słowa jeść jak mgłę...

wtorek, 17 września 2013

Rowerowy Rajd Jesienny

Jak donoszę - w najbliższą sobotę, 21 września, sprzed Urzędu Gminy w Siedlcu wyruszy o godzinie 11:00. Wpisowe 5 złotych (można w dniu startu), planowany postój lub dwa na wrzucenie kalorii do brzukotła, około 55 (lub więcej dla dojezdnych) km w nogach. 
Rowerowy "Silec" to jest to.

poniedziałek, 16 września 2013

Wiry-przecież to takie proste

Nieźle jest zakindrzonych wirów we mnie. "Sroł pies" jak mówi Placek. Na te wiry. Na przyszłość, to pisać "wiry" przez duże wu, jeśli się ma na myśli innych. A się ma. Nawet za często.
Nerw jest wewemnie, znaczy się głębokosię dostał, jak nie wiem co===>jak la-da-co.
Przypomnieć sobie w takich chwilach dwie osobowości. Serdeczne pozytywy mego żywota jak folia tego typu.
Stach mi mówił, przy tym smutnym obiedzie europejskim, że czasami totalnie po bandzie jadę...to prawda, zrozumieć to sztuka ale czy wszystkim dana? Przecież "jo nie kcę", by każdy mnie zrozumiał. Nie chcę.
Arecki-barecki za to, z którym spędziłem miedzy innymi ostatnią sobotnio-niedzielną noc, wyczytuje pomiędzy słowami i daj Bóg - znajduje niemo-widoczne wyrazy i zwroty. Zatem...warto? Warto pisać pomimo Wirów?
Ustawić sobie w głowie granice otępienia - to zadanie na dziś i jutro najwyżej.
Ustawić sobie we łbie spokój na poziomie lub raczej na pionie. Tak!
Wiry nie są w stanie obalić moich pionów.
I marzeń.

niedziela, 15 września 2013

Kierunek rondo

Droga do Borui (w lewo) sprzed boiska Tęczy Tuchorza i stojącego tamże wigwamu.

Po wczorajszo-dzisiejszych kamiloadamowiznach w tuchorskim wigwamie i śnie połowonocnym, ku ocuceniu i wyćwiczeniu niedotańczonych nóg, obrałem drogę słuszną przed siebie trzystapiątką. Nie wiedząc gdzie zawrócić uczyniłem to na najbliższym rondzie zwanym Dworcowym w mieście Nowy Tomyśl. Tam i nawrotka zajęły mi godzinę, czterdzieściosiem minut, co jest znacznym osiągiem przy tempie zbliżonym do rządowego. Teraz to najlepiej sztachetą mnie.
Nowy Tomyśl, Rondo Dworcowe.
Nowy Tomyśl, ulica Kolejowa. Jeszcze 22 kaem.

Dopisek szprychowy: razem wyszło 44,3km. Palcem po mapie.