Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Ustronie Morskie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Ustronie Morskie. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 8 września 2016

nagi sad (czy to nie czas już na mnie?)

"...Droga była przecież długa i monotonna, dłuższa od tej, którą tak dobrze znałem, dłuższa niżbym przemierzył ją piechotą z zajdami pościeli na plecach i kuferkiem w ręku. Można było zapomnieć, że się dokądkolwiek jedzie, a zgodzić się tylko na to, że się w ogóle jedzie. To ten koń wyniosły tak rozwlókł tę drogę. Do tego jeszcze upał pastwił się nad nami jak nad duszami potępionymi, żeśmy się mało co do siebie odzywali, bo nie tylko słowa, ale myśli nawet najbłahsze męczyły jak zmartwienie. Ziemię czuć było przypalenizną, choć ojciec usprawiedliwiał ją, że zawsze tak pachnie, gdy zboża dojrzewają. A gdyśmy w końcu dojechali na to wzgórze przed wsią, skąd wieś było widać jak na dłoni, nie odwrócił się nawet do mnie, zatrzymał tylko konia, a może koń sam stanął od myśli jego, bo nie zauważyłem czy lejcami ruszył, czy tylko zgodził się w duchu z koniem. I rzekł:
- To już wieś. 
Nie mam do niego urazy. Nie potrafię sobie jednakże darować, że mu wtedy uległem. Popełniłem wobec niego przecież oszustwo, z którego zdawałem sobie sprawę, lecz nie miałem odwagi się przyznać. To nie on skazywał mnie na swoją wiarę, to ja jego na złudzenie, które tak srodze w końcu zemściło się na nim. 
Długi czas żyłem w przeświadczeniu, że się poświęcam dla niego jak syn dla ojca, że mu miłość oddaję za miłość, wierności mu dochowuję jedynie, aby nie czuł się tak bardzo bezradny. A cóż mogło być godniejszego niż uległość? Niczego przecież w życiu nie zaznał oprócz pragnienia. Zgodziłem się więc, aby uwierzył we mnie, ale we mnie z tego jego świata snów i prawd swobodnych, w to moje nieprawdziwe odbicie w nim, tak jak tego pragnął. Nie przypuszczałem nawet, jak ciężko mi będzie z tą świadomością jego wielkiej wiary we mnie - zwłaszcza gdy jego już nie stanie - wiary tak zachłannej, jakby nie o mnie szło, lecz o dobytek, ziemie, zbawienie.
A może tak naprawdę to nie istniałem nigdy jako ten, który poczucie swojego istnienia z siebie bierze, bo nie stać mnie było nawet na sumienie własne, czułem się tylko jako uosobienie tej jego wiary, jako jej cień i słońce, jako ten, który przyszedł na świat jedynie po to, aby tę wiarę zaświadczyć, bo myślę, choć gorzko mi z tym, że nie tyle we mnie wierzył, ile dzięki mnie.
Czułem się zwykle winny, ile razy przyszło mi do głowy, że mógłby z mojego powodu tę wiarę utracić. Toteż uległość moja, jak sobie niekiedy schlebiam, wyrozumiałość, była równie nieludzka co jego wiara. Ale w końcu jemu zawdzięczam i tę uległość, o której mogę powiedzieć, że była jedyną moją cnotą i zasługą, a to przecież nie tak mało, jeśli się zważy, że dzięki niej mogę całe moje życie przypisać do jego życia, w przeciwnym razie nie mógłbym o sobie nawet tyle powiedzieć. 
Nie mnie sądzić, czym w końcu okazała się ta jego wiara: spustoszeniem czy może ocaleniem od upokarzającej przypadkowości, ale czuję się trochę zmęczony, jakbym życie miał nieco przydługie a bogate w radości, strapienia, nadzieje, i dziwnie dawny się sam sobie wydaję, dawniejszy od niego, mojego ojca. Czy to nie czas już na mnie? Może w ten sposób starość daje znać o sobie? Chociaż gdyby to tylko starość, tęskniłbym zapewne za spoczynkiem, ulgą. Nic tak przecież zmęczenia nie koi jak śmierć, przytulniejsza od pierzyny..."
Tekst: Wiesław Myśliwski.
Kadry z plaży w Ustroniu Morskim.

czwartek, 18 sierpnia 2016

nagi sad (bo ojciec, ten mój milczący zwykle ojciec)


"...Droga była przecież długa i piechotą nie tak łatwo dalibyśmy jej radę, tym bardziej, że miałem do dźwigania pełny kuferek i wielkie zajdy pościeli, a do tego upał od rana rozniósł się taki ponad światem, że gdyśmy tylko opuścili cienie drzew i domów i znaleźliśmy się na rozlanej przestrzeni pól, w ojca jakby zwątpienie wstąpiło, czy aby uda nam się przez ten upał przejechać bezpiecznie, bo zatrzymał konia i rozglądał się, jakby brodu wypatrywał. Trudno było wprost rozróżnić, co jest słońcem a co ziemią. Jak pola długie i szerokie dojrzewały zboża, a na niebie biała łuna stała. Powietrze zmętniało jak stara święcona woda w butelce na oknie. Od zaduchu dojrzewania i skwary łzy kręciły się w oczach, rozum ciemniał, sól wargi ścinała, ale nie stać nas było nawet na tkliwość wobec samych siebie. Nie wiedzieliśmy, czy to prażą nas tak zboża dymiące, czy słońce, które szło krok w krok za nami, mściwe, żółte,  oleiste, i kapało na nas. Jechaliśmy przez sam środek tego dusznego dojrzewania, a milczenie stanowiło jedyny nasz cień. 
Ten upał sprzyjał mojemu żalowi do ojca, może ów żal nawet usprawiedliwiał. W tym upale każdy odgłos drażnił - słychać było, jak się wóz obciera i uprząż na koniu, jak naszelnik podzwania u dyszla, a kopyta kłapią po zemlonej ziemi. Najmniejsze kolebnięcie wozu uwierało aż gdzieś w pacierzach. 
To wszystko odbijałem sobie na Bogu ducha winnym ojcu. Cieszyłem się, że mu ten koń wcale nie pasuje, za urodny jest, za wyniosły, pożałuje kiedyś tego złudzenia. Powinien wiedzieć, że taki koń nie jest stworzony do ciągnięcia byle kogo, ale chyba do tego, aby się w zadumie pogrążyć, po komnatach błądzić, cukry jeść z rąk i współczuć bydlęcej doli innym, prawdziwym koniom. 
Lecz ojciec siedział przykulony nad rękami pełnymi bata i lejców, a oczy miał zmrużone przed jasnością, która biła z pól - czy może z tego, że morzył go sen, a myśli trapiły.
Pragnąłem w niego wmówić, aby się choć trochę uwolnić od tego przyjazdu po mnie koniem, że nie pożyczył konia po to, aby mnie przywieźć, lecz skorzystał tylko z okazji, aby poznać, jak się takim koniem jedzie, ale widocznie nie tak, jak się spodziewał, bo w tym jego wzroku pełnym lśniącej karej maści, gdy spoglądał w moją stronę, kryło się nie tyle pragnienie, abym pochwalił urodę konia, ile prośba o wsparcie. 
Chociaż, czy ja wiem, może za tym pomawianiem go o bezradność kryła się moja własna płochość, zwykła trwoga zajęcza, która żyje w człowieku swoim własnym życiem, bierze się z niczego, która sama sobą się straszy, lecz to może ona przywiązuje nas tak silnie do życia. Bo ojciec, ten mój milczący zwykle ojciec, miał jedynie zaufanie do własnej wyobraźni, do świata, który sam sobie stworzył, w którym żyć potrafił prawdziwiej niż w prawdziwym świecie - a na ten świat prawdziwy wyglądał sobie tylko od czasu do czasu jak przez okno na zaśnieżoną zimę - tam prawa sam sobie ustanawiał, i strachy, i pogody, obsiewał ziemię z pustej płachty, a ziarno pszeniczne zbierał, poborców jak wróble z podwórka przepędzał, a z Bogiem żył na wieczny kredyt. Stąd też może czerpał tę swoją wielką wolę, że miał właśnie  swój świat i tylko dla siebie, a nie musiał go nawet rozumieć, można powiedzieć, bronił się przed rozumieniem, które mu tylko psuło ten świat, toteż przepędzał je od siebie, bo na tyle był rozumny, że wiedział, jak ciasne są granice, które pragnieniu ludzkiemu zakreśla życie..."
 

niedziela, 14 sierpnia 2016

nagi sad (bo to była jedyna możliwość wolności)


"...Spojrzałem na ojca. Siedział skulony, a raczej trwał w cierpliwości nakazanej sobie, mały i niepozorny, choć był przecież na schwał mężczyzna, ale cierpliwości miał w sobie dość, na cierpliwość nikt by go we wsi nie wziął, bat i lejce trzymał na podołku, jak niefurman, i tylko rąk swoich ciężkich pilnował, aby koń nie poczuł, że trzyma w nich bat i lejce. Zdawać by się mogło, że zadumał się nad krokami konia powolnymi jakby z łaski. 
Nie wierzyłem mu. Czułem, że strach we mnie wzbiera. Miałem ochotę złapać go za rękę i krzyknąć:
- Nie jedźmy tak! Sfolguj! Straciliśmy grunt pod kołami! To nie koń, nie koń, to zły duch nas niesie!
Przyszło mi jednak do głowy, że może już od dawna nie kieruje koniem, tylko mi się zwierzyć nie chciał, aby mnie jeszcze bardziej nie trwożyć, i moje słowa obnażą tylko jego bezradność, która i tak go dość bolała. Gdyśmy brali podjazd pod lasem, koń tak wściekł się, żeśmy mu trochę więcej zaciążyli, i skręcił raptem w bok, aż w wozie coś trzasnęło, a potem dęba stanął i zarżał tak przedziwnie, że struchleliśmy. Toteż musiał go ojciec sprać jak nieboskie stworzenie, abyśmy mieli śmiałość jechać dalej. 
Zamknąłem oczy, żeby nie patrzeć na wściekłość ojca. Koń zniósł to, tylko, że srodze się na nas zemścił. Ledwie nas wyniósł na wzniesienie, runął w dół, ojcu władzę z rąk wyszarpnął, ziemię pod nogami zgubił i zostaliśmy na jego łasce i niełasce. Przekroczył granicę między cierpliwością a swobodą, wyzwalając się nagle z tego bolesnego pędu wymuszonego batem i sam sobie nakazując pęd, którego bat nie byłby w mocy wymusić, wobec którego bat, najwymyślniejszy nawet, powiązany w węzły jak różaniec, tracił swoje znaczenie, bo to była jedyna możliwość wolności. Gnał na łeb, na złamanie karku, na samozatracenie, lecz wolny, a wyzwolonego konia nic przecież nie boli, ani bat, ani przekleństwo, ani rozdarty pysk. Taki koń silniejszy jest od swojego bólu. 
Zrozumiałem; że możemy jedynie zachować cierpliwość, opowiadać sobie o tym i o tamtym, jak to w drodze, nie przyznawać się do własnych myśli, jedyną nadzieję pokładając w tym, że koń sam wreszcie ulituje się nad nami, a jeśli nie, to wcześniej czy później i tak się rozbijemy. 
Ten przyjazd ojca koniem po mnie był tak niespodziewany, że zamiast mnie ucieszyć, rozżalił tylko, napełnił jakąś dziwną obawą, bo mieliśmy przecież wrócić piechotą, tak że z miasta wyjeżdżaliśmy jakby powaśnieni, chociaż sam nie wiedziałem, co się mogło kryć pod tym moim żalem do ojca..."

Tekst: Wiesław Myśliwski
Kadry z Ustronia Morskiego

wtorek, 25 sierpnia 2015

jestem śniony

"...teraz idę
wśród półcieni i przywidzeń
szaroczarnych, srebrnobiałych
dziwnych niezrozumiałych..."



Tekst: Piotr Woźniak
Foto:Pani Bałtyk ustroniowata

piątek, 21 sierpnia 2015

Z rozmów męsko-męskich: (część trzydziesta)

- tato, ja bardzo lubię te ustronia
- a dlaczego je lubisz synku?
- bo wtedy mogę!

środa, 19 sierpnia 2015

Ustronie Morskie, pewnie będę gdzieś w pobliżu (zachód)

napisz mi o miłości
ale żeby tak prosto
jak struna jak wiosło
jak zmarszczka na czole
kiedy się gniewasz
ponieważ tak jest

napisz mi o miłości
niech będzie w kolorze
jak oczy, jak morze
lecz bez różu, aniołków
i takiego tam sztafażu
od razu to skreśl

napisz mi o miłości
zwyczajnej a mocnej
codziennej, conocnej
z czułością patrzącej
co rano jak śpisz
o takiej mi pisz


Tekst: Piotr Woźniak
Kadry: Ustronie Morskie

wtorek, 18 sierpnia 2015

Wolsztynówki-wyjazdówki: Ustronie w rytmie tonie...

Ustronie Morskie - plaża.

niedziela, 16 sierpnia 2015

Ustronie Morskie - kościół

Nie zamierzam wyjeżdżać z tej nadmorskiej wsi. Dobrze mi tutaj...
Przy niedzieli, kościół p.w. Podwyższenia Krzyża Świętego wybudowany w 1885 roku. 
Proboszczem parafii od 1991, skupiającej 3417 wiernych, jest ks. Jerzy Lubiński ("...gdybym też innych nakarmił wszystkim, co posiadam...").
Gdyby kiedyś miał się zdarzyć cud
w cuda będę wierzył z tobą 
od niecudu niech mnie broni 
dobry Bóg 
gdyby kiedyś nam zabrakło słów 
co zamknięte są w pacierzach 
może inne podaruje 
dobry Bóg
gdyby kiedyś jedna z wielu gwiazd 
cudem wpadła w nasze dłonie 
gwiazdę kiedyś zaczarował 
dobry Bóg 
cuda są 
jedynie dla tych co kochają 
Pan Bóg dobry dobry dla tych którzy wierzą w cud 
nie kochanym obiecuje wolne miejsce w raju 
więc czekają 

Adam Nowak - tekst piosenki Niecud

sobota, 15 sierpnia 2015

Ustronie Morskie (przed zachodem)