Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Zachód. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Zachód. Pokaż wszystkie posty

sobota, 29 lipca 2017

Wolsztynówki - chwilówki: gdzieś pomiędzy


pomiędzy jestem
zachodem a wschodem
narodzinami a śmiercią
wiarą a zwątpieniem
przegraną a wygraną

piątek, 19 maja 2017

Wolsztynówki - chwilówki: PZU zachodzi

Wolsztyn, ulica Poznańska a molo.

niedziela, 25 września 2016

Z rozmów Płockich - Miodowa a Gałczyńskiego

Dwadzieścia cztery godziny obejrzane wrześniową porą z płockiego lotu balkonowego w skrzyżowanie i okolice ulic Miodowej i Gałczyńskiego Ildefonsa w Płocku.
To był bardzo udany lot, to była bardzo udana czterodniówka wznosząca...

czwartek, 18 sierpnia 2016

nagi sad (bo ojciec, ten mój milczący zwykle ojciec)


"...Droga była przecież długa i piechotą nie tak łatwo dalibyśmy jej radę, tym bardziej, że miałem do dźwigania pełny kuferek i wielkie zajdy pościeli, a do tego upał od rana rozniósł się taki ponad światem, że gdyśmy tylko opuścili cienie drzew i domów i znaleźliśmy się na rozlanej przestrzeni pól, w ojca jakby zwątpienie wstąpiło, czy aby uda nam się przez ten upał przejechać bezpiecznie, bo zatrzymał konia i rozglądał się, jakby brodu wypatrywał. Trudno było wprost rozróżnić, co jest słońcem a co ziemią. Jak pola długie i szerokie dojrzewały zboża, a na niebie biała łuna stała. Powietrze zmętniało jak stara święcona woda w butelce na oknie. Od zaduchu dojrzewania i skwary łzy kręciły się w oczach, rozum ciemniał, sól wargi ścinała, ale nie stać nas było nawet na tkliwość wobec samych siebie. Nie wiedzieliśmy, czy to prażą nas tak zboża dymiące, czy słońce, które szło krok w krok za nami, mściwe, żółte,  oleiste, i kapało na nas. Jechaliśmy przez sam środek tego dusznego dojrzewania, a milczenie stanowiło jedyny nasz cień. 
Ten upał sprzyjał mojemu żalowi do ojca, może ów żal nawet usprawiedliwiał. W tym upale każdy odgłos drażnił - słychać było, jak się wóz obciera i uprząż na koniu, jak naszelnik podzwania u dyszla, a kopyta kłapią po zemlonej ziemi. Najmniejsze kolebnięcie wozu uwierało aż gdzieś w pacierzach. 
To wszystko odbijałem sobie na Bogu ducha winnym ojcu. Cieszyłem się, że mu ten koń wcale nie pasuje, za urodny jest, za wyniosły, pożałuje kiedyś tego złudzenia. Powinien wiedzieć, że taki koń nie jest stworzony do ciągnięcia byle kogo, ale chyba do tego, aby się w zadumie pogrążyć, po komnatach błądzić, cukry jeść z rąk i współczuć bydlęcej doli innym, prawdziwym koniom. 
Lecz ojciec siedział przykulony nad rękami pełnymi bata i lejców, a oczy miał zmrużone przed jasnością, która biła z pól - czy może z tego, że morzył go sen, a myśli trapiły.
Pragnąłem w niego wmówić, aby się choć trochę uwolnić od tego przyjazdu po mnie koniem, że nie pożyczył konia po to, aby mnie przywieźć, lecz skorzystał tylko z okazji, aby poznać, jak się takim koniem jedzie, ale widocznie nie tak, jak się spodziewał, bo w tym jego wzroku pełnym lśniącej karej maści, gdy spoglądał w moją stronę, kryło się nie tyle pragnienie, abym pochwalił urodę konia, ile prośba o wsparcie. 
Chociaż, czy ja wiem, może za tym pomawianiem go o bezradność kryła się moja własna płochość, zwykła trwoga zajęcza, która żyje w człowieku swoim własnym życiem, bierze się z niczego, która sama sobą się straszy, lecz to może ona przywiązuje nas tak silnie do życia. Bo ojciec, ten mój milczący zwykle ojciec, miał jedynie zaufanie do własnej wyobraźni, do świata, który sam sobie stworzył, w którym żyć potrafił prawdziwiej niż w prawdziwym świecie - a na ten świat prawdziwy wyglądał sobie tylko od czasu do czasu jak przez okno na zaśnieżoną zimę - tam prawa sam sobie ustanawiał, i strachy, i pogody, obsiewał ziemię z pustej płachty, a ziarno pszeniczne zbierał, poborców jak wróble z podwórka przepędzał, a z Bogiem żył na wieczny kredyt. Stąd też może czerpał tę swoją wielką wolę, że miał właśnie  swój świat i tylko dla siebie, a nie musiał go nawet rozumieć, można powiedzieć, bronił się przed rozumieniem, które mu tylko psuło ten świat, toteż przepędzał je od siebie, bo na tyle był rozumny, że wiedział, jak ciasne są granice, które pragnieniu ludzkiemu zakreśla życie..."
 

niedziela, 14 sierpnia 2016

nagi sad (bo to była jedyna możliwość wolności)


"...Spojrzałem na ojca. Siedział skulony, a raczej trwał w cierpliwości nakazanej sobie, mały i niepozorny, choć był przecież na schwał mężczyzna, ale cierpliwości miał w sobie dość, na cierpliwość nikt by go we wsi nie wziął, bat i lejce trzymał na podołku, jak niefurman, i tylko rąk swoich ciężkich pilnował, aby koń nie poczuł, że trzyma w nich bat i lejce. Zdawać by się mogło, że zadumał się nad krokami konia powolnymi jakby z łaski. 
Nie wierzyłem mu. Czułem, że strach we mnie wzbiera. Miałem ochotę złapać go za rękę i krzyknąć:
- Nie jedźmy tak! Sfolguj! Straciliśmy grunt pod kołami! To nie koń, nie koń, to zły duch nas niesie!
Przyszło mi jednak do głowy, że może już od dawna nie kieruje koniem, tylko mi się zwierzyć nie chciał, aby mnie jeszcze bardziej nie trwożyć, i moje słowa obnażą tylko jego bezradność, która i tak go dość bolała. Gdyśmy brali podjazd pod lasem, koń tak wściekł się, żeśmy mu trochę więcej zaciążyli, i skręcił raptem w bok, aż w wozie coś trzasnęło, a potem dęba stanął i zarżał tak przedziwnie, że struchleliśmy. Toteż musiał go ojciec sprać jak nieboskie stworzenie, abyśmy mieli śmiałość jechać dalej. 
Zamknąłem oczy, żeby nie patrzeć na wściekłość ojca. Koń zniósł to, tylko, że srodze się na nas zemścił. Ledwie nas wyniósł na wzniesienie, runął w dół, ojcu władzę z rąk wyszarpnął, ziemię pod nogami zgubił i zostaliśmy na jego łasce i niełasce. Przekroczył granicę między cierpliwością a swobodą, wyzwalając się nagle z tego bolesnego pędu wymuszonego batem i sam sobie nakazując pęd, którego bat nie byłby w mocy wymusić, wobec którego bat, najwymyślniejszy nawet, powiązany w węzły jak różaniec, tracił swoje znaczenie, bo to była jedyna możliwość wolności. Gnał na łeb, na złamanie karku, na samozatracenie, lecz wolny, a wyzwolonego konia nic przecież nie boli, ani bat, ani przekleństwo, ani rozdarty pysk. Taki koń silniejszy jest od swojego bólu. 
Zrozumiałem; że możemy jedynie zachować cierpliwość, opowiadać sobie o tym i o tamtym, jak to w drodze, nie przyznawać się do własnych myśli, jedyną nadzieję pokładając w tym, że koń sam wreszcie ulituje się nad nami, a jeśli nie, to wcześniej czy później i tak się rozbijemy. 
Ten przyjazd ojca koniem po mnie był tak niespodziewany, że zamiast mnie ucieszyć, rozżalił tylko, napełnił jakąś dziwną obawą, bo mieliśmy przecież wrócić piechotą, tak że z miasta wyjeżdżaliśmy jakby powaśnieni, chociaż sam nie wiedziałem, co się mogło kryć pod tym moim żalem do ojca..."

Tekst: Wiesław Myśliwski
Kadry z Ustronia Morskiego

niedziela, 19 czerwca 2016

Cztery kroki

...czasami wystarczą, by zamilczeć
Zachód nad Jeziorem Wolsztyńskim z Karpicka...zachód  jest, bo wsiadło się na koliflałera i co tchu, co tchu,  tam,  i już.

poniedziałek, 6 czerwca 2016

o tym co nas czeka tak czy inaczej

o zaginaniu horyzontów nieba i drogi do nieba w taki sposób by wracać tam gdzie powinno się wrócić nie do kąta, raczej na orbitę myśli i nadziei, bo one krążą po jakiejś tam przestrzeni zapewne oczywistej ale dlaczego ją znać

poniedziałek, 18 kwietnia 2016

Na zdrowy rozum

"...Na zdrowy rozum każdej miłości trzeba by się strzec, bo nie wiadomo gdzie człowieka zaprowadzi. Na zdrowy rozum siebie samego trzeba by się strzec. Nie człowiek ustanawia sobie zdrowy rozum. A w ogóle co to jest zdrowy rozum, niech pan mi powie? To ja panu powiem, o zdrowym rozumie nie dałoby się przeżyć życia..."
Zachód słońca w Kostrzynie nad Odrą.
Tekst: Wiesław Myśliwski.

piątek, 9 października 2015

Bo wkrótce może być po ptakach

coraz bardziej przestraszony z tobą mówię
coraz częściej po omacku ciebie pytam
coraz bardziej przestraszony z tobą mówię
coraz częściej po omacku ciebie pytam

a ty lusterka po okolicy sprytnie rozrzucasz
sprytnie rozrzucasz po jałowym kamieńcu

i językiem migowym
migasz się od odpowiedzi
wolisz być zamglonym i bez rumieńców

dlatego gdy tak mówię nie podnoszę głosu
ale w błogosławionym szepcie unoszę powieki
aby bez zbędnych spadochronów 

i bez słonecznej nalewki dotknąć Matki Ziemi

w tej szarości jesiennej szukam kolorów
i chwalę każdy dzień przed zachodem słońca
bo wkrótce może być za późno 

bo wkrótce może być po ptakach


Do wiersza Adama Ziemianina "Coraz bardziej przestraszony z Tobą mówię", dzisiejsze niebo nad Garbarnią w Wolsztynie.

niedziela, 27 września 2015

Nie uwierzysz!!!

Widziałem dzisiaj księżyc, jak co dnia, jak co wieczór, jak co noc, ten twór kosmiczny, którym z racji astralnych ustawień, dziś zajmują się wszyscy i że to cieszy, że buduje, że chociaż raz na osiemnaście lat inni spoglądają w górę i może poprzestanę na tym, obejmując wzrokiem słońca sen, sprawcy jakby nie było tego zamieszania.
Chorzemin do Kiełpin.

wtorek, 8 września 2015

Z rozmów męsko-męskich: (część trzydziestapierwsza)

- Tato! A wiesz, że masło jest niedobre?
- dlaczego synku?
- bo tyje po nim korpus

Dziś w Magnezji słuchałem takich i innych opowieści Janka.

wtorek, 25 sierpnia 2015

jestem śniony

"...teraz idę
wśród półcieni i przywidzeń
szaroczarnych, srebrnobiałych
dziwnych niezrozumiałych..."



Tekst: Piotr Woźniak
Foto:Pani Bałtyk ustroniowata

środa, 19 sierpnia 2015

Ustronie Morskie, pewnie będę gdzieś w pobliżu (zachód)

napisz mi o miłości
ale żeby tak prosto
jak struna jak wiosło
jak zmarszczka na czole
kiedy się gniewasz
ponieważ tak jest

napisz mi o miłości
niech będzie w kolorze
jak oczy, jak morze
lecz bez różu, aniołków
i takiego tam sztafażu
od razu to skreśl

napisz mi o miłości
zwyczajnej a mocnej
codziennej, conocnej
z czułością patrzącej
co rano jak śpisz
o takiej mi pisz


Tekst: Piotr Woźniak
Kadry: Ustronie Morskie

sobota, 15 sierpnia 2015

Ustronie Morskie (przed zachodem)