Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Garbarska. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Garbarska. Pokaż wszystkie posty
czwartek, 22 lutego 2024
sobota, 30 grudnia 2023
wtorek, 26 czerwca 2018
poniedziałek, 25 czerwca 2018
wtorek, 5 czerwca 2018
sobota, 7 października 2017
poniedziałek, 1 maja 2017
Wolsztynówki - chwilówki: majówka garbarska
Etykiety:
Garbarska,
Wolsztyn,
Wolsztynówki...
Lokalizacja:
Wolsztyn, Polska
niedziela, 15 stycznia 2017
Powrót taty do domu - część zimowa
o tym, że najpierw śnieg spadł po raz pierwszy w tym roku a potem się rozpuścił w sobie i znów spadł ni stąd ni zowąd to znaczy wiadomo skąd spadł z góry tylko o czas chodzi o zaskoczenie, że właśnie dziś spadł ponownie raczej nie ostatni raz i nie ostatni śnieg ale tak, że ćma zamieniła się w śnieżnobiałego motyla
![]() |
na Dutkowskiego |
![]() |
powyższe na Powstańców Wielkopolskich |
![]() |
...Kręta a Garbarska...w Wolsztynie. |
Etykiety:
BW,
Dutkowskiego,
foto-komórka,
Garbarska,
Kręta,
Noc,
Powstańców Wielkopolskich,
Wolsztyn,
Zima
Lokalizacja:
Wolsztyn, Polska
piątek, 26 sierpnia 2016
nagi sad (to się kiedyś zemści)
"...- Skąd ten koń? - spytałem z wyrzutem i w tej samej chwili zląkłem się, że ojciec zechce mi rzetelnie odpowiedzieć, aby ośmieszyć moją podejrzliwość.
Udał jednak, że nie słyszy. Wyciągnął spod siedzenia jakąś szmatę i zaczął troskliwie ocierać konia z potu.
- Jak to się zgrzał? Jak to się zgrzał?! - wyrzucał sobie z goryczą. - A przecież nie goniłem go. Jechałem, jak sam chciał. Mijać się dawałem, aby go tylko nie ugrzać. I mijali mnie, bo widzieli, że koń czemuś związany. Ho, ho, jak mnie mijali. Jak wściekłe psy, a mnie nawet złość nie wzięła, żeby go batem choć trącić za to mijanie. Podcinali konie i wołali na mnie. "Z drogi!" I baby mnie z Bogiem zostawiały, choć same ledwo szły. I nawet kulas jakiś zrównał się ze mną. Ale niech im będzie.
A po chwili:
- Siądziesz tam. Siedzenie ci wyszykowałem. Popatrz! Drogi nie poczujesz. Będziesz siedział jak na bryczce. Dwa snopki słomy położyłem, żeby wyżej było, i owsianej, żeby miękko. Wieś całą zszedłem za tą słomą, a patrzyli ludzie na mnie jak na pomyleńca. Żytniej już nie mają, po pszennej nawet pamięć się nie ostała, chałupy obdzierają na sieczkę, stworzeniu nie ścielą. I derkę matka pożyczyła u księżnej gospodyni. Trzeba będzie księdzu za to gnoju porozrzucać... - mówił jakby od niechcenia, z większym zajęciem obcierają spocone boki konia.
Potem reptuch z dyszla odpiął i rzucił na wóz. A gdy powiedziałem, a właściwie prawie krzyknąłem, że nie usiądę na osobnym siedzeniu, nie przerwał wcale obrządku. Najspokojniej w świecie głaskał wyniosły, podrażniony pysk konia, przygotowując go do uzdy, potem złapał jak szponami za chrapy i jednym ruchem przewlókł wędzidło przez zęby. I klepnął ten pysk w podzięce.
- Nie zrobisz mi tego - powiedział. - Jak by to wyglądało, żebyś razem z furmanem siedział.
Nic nie powiedziałem. Właściwie nie miałem co powiedzieć. Moje słowa nie miały już żadnego znaczenia. Powiedział wszystko i za siebie, i za mnie. Chociaż wiedziałem, że nie powinienem mu ulegać, bo przeczucie podpowiadało mi, że to się kiedyś zemści, może nie zaraz, lecz kiedyś, w jakimś czasie, który stamtąd trudny był nawet do wyobrażenia, kiedyś tam, gdy zagrażać mi będą już tylko wspomnienia, napastliwe jak osy, że śmierć nawet potrafią zatruć, a cóż dopiero życie.
- No, zbieraj się - powiedział takim tonem, jakby i jemu było nielekko.
Wlazł na wóz, wstrząsnął siedzenie i klapnął pośrodku, nie zostawiając mi miejsca koło siebie. Potem odpętał lejce z kłonicy, wziął bat i czekał w pogotowiu. A mnie zrobiło się przykro, sam sobie wydałem się śmieszny, żeby nie powiedzieć marny. Czymże była ta moja nierozumna młodzieńcza szlachetność wobec jego upokorzenia. Nie potrafiłem nawet tego pojąć, że nie pożyczył ani konia, ani wozu, ani derki, ani słomy na sedzenie, abyśmy sił sobie oszczędzili. Nie stać go było na taki koszt.
- Nic na to nie poradzisz, że tak już jest - powiedział. - Nawet ksiądz z Panem Bogiem nie siedzi razem z furmanem. Furmanowi przez to nie ubędzie, a Bogu przybywa. Bo cóż by powiedzieli o takim, co razem z furmanem siedzi - że tylko szkoda konia. W takim ani znaczenia, ani żółci. I furman nic z tego nie ma, gdy takiego wiezie.
Stałem oparty o latry i zwlekałem. Ten stan zwlekania, bierny i nijaki, do niczego nieprowadzący, wydał mi się błogosławiony - gdybyż go można tak zatrzymać na stałe.
- Nie myśl, że nie wiem, o co ci chodzi - powiedział nagle zniecierpliwiony ojciec, odwracając się do mnie. I zaraz usuną się na drugi brzeg siedzenia, robiąc mi miejsce koło siebie, i nie ponaglił mnie więcej ani słowem, ani zniecierpliwienia już nie okazał. Wyjął kapciuch z machorką, skręta sobie uwił, zakurzył i zaczął się światu przyglądać od niechcenia, tak mnie zmusił, że nie usiadłem obok niego, lecz na tym przeznaczonym dla mnie tylnym siedzeniu. Szarpnął lejcami i ruszyliśmy..."
Tekst Wiesław Myśliwski.
Kadry z 21 sierpnia 2016 - ulica Garbarska w Wolsztynie.
Lokalizacja:
Wolsztyn, Polska
sobota, 6 sierpnia 2016
nagi sad (między końmi także były przepaści jak między ludźmi)
"...Może zresztą i niewdzięczny był mój żal do niego, bo przecież zrobił wszystko, aby mój przyjazd był godny tej nauki, której liznąłem w mieście, chociaż ja naprawdę najbardziej cieszyłem się z tego, że wreszcie mam już poza sobą wszelką naukę, z którą przez te wszystkie lata mogłem jakoś dojść do zwykłej zgody, nie mówiąc już o zażyłości. Jechałem przecież furmanką, w latrach co prawda, nie żadnym półkoszkiem weselnym czy bryczką, ale przecież wybierałem się piechotą. I siedzenie miałem osobne, wysokie, z owsianej słomy, derką nakryte, jak ktoś znaczny, a woźnica siedzący na przodzie z tak wielką miłością i uszanowaniem był dla mnie, jakby urzędnika wiózł na podatki albo księdza do parafii, że chętniej mówiłby mi "panie" niż - "synu".
A przede wszystkim koń na tę okazję był godny. Nie jakieś tam marne szkapisko od pługa, z zaropiałymi oczami, wyleniałe albo i parszywe, lecz prawdziwy koń dworski, kary jak otchłań, który na tych swoich nogach - łodygach szedł jakby ziemię lekceważył. Przez całą zresztą tę długą szczerbatą drogę trącał się raz po raz o kościsty dyszel, straszył naszelnikiem, uskakiwał przed jakimiś zwidziadłami, niedostępnymi naszym oczom, łbem butnie potrząsał, a wszystko z niezadowolenia, że idzie w zwykłym chłopskim zaprzęgu, ciężkim i skrzypiącym jak ludzkie życie. Nic zresztą dziwnego, skoro nawykły był do powozu, do strzelistości bata, do stangreta, i w ogóle do ludzi nie takich jak my, i nie do zwykłych powszednich dni, lecz do tych okazji weselnych, kiedy to podniecenie ludzi udziela się także koniom, i może taki też wydawał mu się świat, a tymczasem chłopski wóz wymaga pokory od zwierzęcia i wyrozumienia równego człowieczemu.
Cóż to był jednak za koń! Kiedy patrzę teraz na te marne resztki rodzaju, konie niekonie, raczej ich cienie, odarte ze wszystkich swoich blasków, nawet z przywiązania ludzkiego, i spełniające już tylko ostatnie, codzienne posługi, jakby w przeczuciu swojego bliskiego kresu, myślę sobie, że przyjdzie czas, a pożałują ludzie koni. Chowano przecież konie więcej nieraz dla pociechy niż dla ziemi, bo ziemi było często tyle. co dla motyki.
Ale wtedy był czas na konie i między końmi także były przepaści jak między ludźmi. A ten, co nas wiózł z miasta, był jak pan, który się zniżył do człowieka. I choć zwierzę nierozumne, czuliśmy się z ojcem skrępowani, że nas ciągnie. Ani go raz ojciec batem nie uderzył, ani nie pognał, ni lejców nie ściągnął, siedział jakby urzeczony tym karym, lśniącym zadem kołyszącym mu się przed oczyma..."
Tekst: Wieslaw Myśliwski
Kadry z ulicy Garbarskiej w Wolsztynie.
Lokalizacja:
Wolsztyn, Polska
czwartek, 4 sierpnia 2016
nagi sad (W - imię ojca - i - syna, to wszystko. Z całej wiary tylko tyle)
"...Chociaż z całego życia zostało mi dzisiaj to jedno: przywiązanie. Ale w tym przywiązaniu - czuję to nieraz - więcej jest tego dawnego, jeszcze dziecinnego lęku przed światem, niż mojego własnego zadowolenia, a pewnie także sporo tamtej dziecinnej ufności do własnej wyobraźni, bo może tak naprawdę nie przywiązuje się człowiek do miejsca, lecz do własnego zaufania.
Nawet
wtedy, kiedy mnie ojciec wiózł z nauki, cieszyłem się nie tyle z tego,
że do rodzinnej wsi wracam, ile że do mojej młodości przerwanej.
Spodziewałem się, że czeka na mnie wierna i tak samo beztroska jak
dawniej; miałem nawet ochotę ojca zapytać o nią, tylko bałem się
przerwać milczenie, które od wyjazdu z miasta zapadło między nami, a
którego sam byłem przyczyną. Wreszcie i ojcu się to milczenie znudziło,
bo gdzieś jeszcze przed mostem wydobył się nagle z zadumy i kończąc
widocznie na głos myśl długą, której kłąb nawinął w sobie podczas tego
milczenia, rzekł, jakby kamień w ciszę rzucił:
- Trzeba ci będzie ławkę w kościele wyszykować. Jesion już dorósł.
- Jaki jesion? - spytałem nieśmiało.
-
A bo to jest inny jesion? Tylko jeden jest. Ileż to już lat, jak go
posadziłem - westchnął. - Jeszcze ciebie na świecie nie było. I nikt nie
wierzył już, że będziesz. Ale ja wierzyłem, że będziesz, i wierzyłem,
że to ty będziesz. I posadziłem wtedy to drzewko, żebym nie był taki
sam w swojej wierze. A teraz prawie już ma.
- Nie żal ci go będzie? - spytałem z wyrzutem, bo mnie samego żal jakiś ogarnął.
- Żale, nie żal - powiedział, aby mnie zbyć.
-
Mówiłeś nieraz, że się już zadomowił u nas - powiedziałem. - Cóż nam
teraz zostanie? Wyróżniał nas ten jesion. Mówili obcym o nas: "To tam,
gdzie ten jesion wysoki". I zazdrościli nam ludzie, że taki cień mamy
pod bokiem w lecie.
- Bo myśleli, że na cień go posadziłem.
Zrobiło
mi się jakoś nieswojo, jakby ojciec skazywał na zagładę nie to drzewo,
ale coś niewzruszonego w moim dotychczasowym, niedługim jeszcze życiu.
Nie śmiałbym jednakże odwodzić go od zamiaru, chciałem tylko odwagi
sobie dodać, bo poczułem, że dziwny lęk przyłasił się do mnie, a może
żal tak się we mnie przebrał, że powiedziałem, cicho zresztą, ciszej od
skrzypienia wozu:
- Nie wierzę już w Boga.
Chociaż
wtedy nie byłem jeszcze tak bardzo tego pewny. Może myśli miałem już
harde, ale do słów widać jeszcze nie dorosłem. Toteż obco mi jakoś
zabrzmiały, a nawet niepokój mnie po nich owładnął, że coś się zaraz
stanie, koń poniesie, burza się zerwie, skowronki nas z nieba opadną jak
straszydła i zadziobią - i z trwogą popatrzyłem na ojca, lecz on nawet
zdziwienia nie okazał, jakby słów moich nie dosłyszał, a mnie zabolało
to gorzej, niżby mi w twarz dał.
-
Nawet pacierza już nie pamiętam - powiedziałem natarczywie, drżąc
zarazem ze strachu. - W - imię ojca - i - syna, to wszystko. Z całej
wiary tylko tyle. Fantyśmy sobie dawali, gdy jeden drugiego złapał na
modlitwie. A jak kto fantu nie miał, karmił drugiego, albo mu służył,
albo na klęczkach przed nim chodził.
Byłem
pewny - i nawet pragnąłem - żeby ojciec wtedy przeklął moją zuchwałość,
odżegnał się ode mnie, batem mnie wściekle zawinął, ale on nawet oczu
nie podniósł znad konia, tylko rzekł, jakby i to przewidział, kiedy
sadził jesion w podwórzu:
Nie
każę ci wierzyć. Twoja wola. Pójdziesz i posiedzisz między ludźmi, a to
więcej znaczy, niż gdybyś się modlił tam, gdzie ludzi nie ma..."Tekst: Wiesław Myśliwski
W kadrach - wolsztyńska garbarnia niby przed burzą....
Etykiety:
BW,
foto-komórka,
Garbarska,
Komorowska,
Myśliwski,
nagi sad,
Noc,
Wolsztyn
Lokalizacja:
Wolsztyn, Polska
niedziela, 31 lipca 2016
nagi sad (czas tego dnia nie zamglił)
"Pewnie już nigdy nie pozbędę się tego dziwnego przekonania, któremu nawet pamięć moja przeczy, że do tej wsi, rodzinnej przecież, w której dzieciństwo moje spędziłem, młodość, a mogę już chyba powiedzieć, że i całe życie, przybyłem skądś z dalekiego świata, a było to w dniu, kiedy przywiózł mnie ojciec z nauki w mieście; to był jedyny, jak dotąd, powrót w moim życiu, dlatego do tej pory czas tego dnia nie zamglił. Chociaż z miasta do wsi było raptem dwadzieścia kilometrów, a jak mówiono za mojej młodości: trzy mile, a za młodości mojego ojca: osiemnaście wiorst - koniem, a wiorsta mniej - piechotą, na ścieżki, licząc od krzyża rozpiętego nad wsią przeciwko burzom z południa do żydowskiej karczmy, od której zaczynało się miasto.
W czasie tej długiej wtedy jazdy czułem się jak człowiek, który po raz pierwszy jedzie do miejsca, co stać się ma odtąd jego przeznaczeniem, i ciekaw jest ludzi, domów, życia, i o ziemię pyta, o urodzaje i nowiny, a w sercu swoim wiezie gołębi prawie lęk przed tym właśnie, czego jest tak bardzo ciekaw. Ale tak po prawdzie to nie wyobrażałem sobie, abym mógł jechać gdzie indziej, a nie do tej swojej wsi, poza którą świata nie widziałem.
W świecie zresztą byłem tyle, co na tej nauce, i nie przyzwyczaiłem się jakoś do innego. Może za krótko, żeby się przyzwyczaić, albo też w niedobrym miejscu zetknąłem się z tym światem, bo w szkole. Ale ten świat, wydaje mi się, znam nie najgorzej. Jeszcze gdy dzieckiem byłem, nasłuchałem się o nim wiele, a nie miał on dobrej sławy u ludzi. Kto tylko wyruszał w ten świat, brał ziemi węzełek z sobą, jakby się z tą ziemią rozstawał, nieraz, bywało, ktoś wracał z połowy już drogi, inny oko sobie wykłuł albo rękę odrąbał, inny znów powiesił się w swojej starej stodole, żeby świata tego uniknąć, a niejeden przepadał w tym świecie na wieki; nawet dzieci tym światem straszono, kiedy się piekła już bać przestawały. Dlatego też świat nigdy nie wzbudzał we mnie zaufania, a to chroniło mnie przed myślą wyruszenia stąd gdziekolwiek i stanowiło zarazem najpewniejsze źródło mojej wiedzy o tym świecie.
Zresztą cóż mógłbym robić gdzieś tam w świecie, sam wśród obcych ludzi? Zżarłaby mnie tęsknota, jak niejednego już zżarła. Skąd mogę wiedzieć, co by mnie spotkało gdzie indziej - a co człowieka omija, bywa zwykle gorsze od tego, czego doznał. Tu przynajmniej przeżyłem swoje życie w przekonaniu, że jest to jedyne miejsce na ziemi, gdzie mnie nic innego spotkać nie może prócz tego, co każdego spotkać musi. Gdzieżby się zresztą miał lepiej aniżeli tu, gdzie wszyscy swoi, gdzie człowiek zna wszystkich i człowieka znają, z dziada pradziada go znają, z przeznaczenia, niczym z księgi gminnej, z samego siebie, znają go, zanim się jeszcze urodzi, i człowiek także zna innych, zanim się urodzą. A w miejscu, gdzie się człowiek urodził, wszystko jest mu przyjazne, i ptak, i kamień, a noc i dzień dzielą się nie według światła i ciemności, lecz według snu i przebudzenia człowieka. I nieszczęścia, choć bolesne, nie są człowiekowi wrogie, lecz nieuniknione, i nawet śmierć nie jest mu obca i zła, jak ją niektórzy oczerniają, lecz zadomowiona jak w rodzinie, a chociaż w pole nie chodzi, sumienia za to pilnuje i tak ze wszystkimi zżyta, że ma o każdej porze dnia i nocy wstęp do każdego domu; że nawet postać ma ludzką i narzędzie ma z doli ludzkiej, wprost spod stodoły, z zapola czy z rąk człowieka wzięte. Może też dlatego na tę śmierć wracają ludzie do swoich stron, w nadziei że się z nimi po znajomości obejdzie..."
Tekst: Wiesław Myśliwski
Kadry z ulicy Garbarskiej w Wolsztynie.
Tekst: Wiesław Myśliwski
Kadry z ulicy Garbarskiej w Wolsztynie.
Lokalizacja:
Wolsztyn, Polska
poniedziałek, 6 czerwca 2016
sobota, 16 kwietnia 2016
Mammatusy (po raz drugi)
"...U nas chowało się dużo gęsi, z przeznaczeniem na pierzyny, poduszki dla Jagody, Leonki, kiedy będą za mąż wychodziły. Do tego matka chciała, żeby miały puchowe, a na to trzeba gęsi a gęsi. I nie jeden rok skubać, nie dwa. Na taką pierzynę puchu dużo idzie, a na gęsi nie ma tak dużo..."
Tekst: Wiesław Myśliwski.
Po prawie 3 latach zobaczyłem je ponownie.
środa, 17 lutego 2016
Wolsztynówki - chwilówki: żuk zimowy
Etykiety:
foto-komórka,
Garbarska,
Wolsztyn,
Zima
Lokalizacja:
Wolsztyn, Polska
czwartek, 21 stycznia 2016
czwartek, 7 stycznia 2016
Subskrybuj:
Posty (Atom)