piątek, 30 września 2011

Baloniarze-Dojcarze

Jeszcze latają...
SP-BDK
SP-BIK
Musiałem stanąć na taborecie, bo zaczęły mi zanikać nad wschodnio-południowym Gościeszynem, pomiędzy garbarskimi kominami.
Były dwa. Potem jeden w niebiosach. Przypuszczam, że ten w niebiosach popłynął w niebiosa a ten co zniknął to spadł. Chyba. Oby na cztery łapy. 
Do następnego razu.

wtorek, 27 września 2011

O wschodzie

Z pomostu na Bielniku. Wschód słońca 6:30.  
Niebywała sprawa. 
Widok na wolsztyńskie molo i ulicę Poznańską. Na prawo od topoli majaczy wierzchołek wieży ciśnień.

poniedziałek, 26 września 2011

Pod ścianą

Wczoraj postanowiłem sprawdzić, co też takiego, wszelkie zarejestrowane komitety wyborcze, mają do zaproponowania grupie zawodowej do której należę w przypadku "wygrania" zbliżających się wyborów.
Efekt?! Efektu żadnego! Znam wiele potocznych nazw na taki stan rzeczy. Chcąc zatem wykrzyczeć stracony mój bezcenny czas utracony w znajdowaniu prawdy, ograniczam się do zdjęcia, które nader wyraźnie odpowiada na moją ciekawość i moje pytania. 
Zdjęcie pochodzi z Kiełpin. Kasiu, Tomku...dziękuję za. Prosiaczek jest tygodniowy. Mięso nie jest wyborcze. Zapewniam.

niedziela, 25 września 2011

Wyrżnięty w pień

Zawsze widząc powalone drzewo, pytam się: 
- czy było trzeba i co stanie się z drewnem.
Ten dąb, rosnący w Parku Miejskim w Wolsztynie, chyba musiał być ścięty. Pytanie drugie jednak pozostaje bez odpowiedzi.
Trzeba byłoby jeszcze w to miejsce posadzić inne...

sobota, 24 września 2011

Lato odchodzi

ale słońce wciąż będzie świecić...
Nad Jeziorem Wolsztyńskim. Ujęcie z plaży w Wolsztynie.

piątek, 23 września 2011

Na pomoście

Wolsztyn. Pomost przy ujściu Dojcy do Jeziora Wolsztyńskiego.

czwartek, 22 września 2011

Wolsztynówki-jeziorówki: we dwoje

Jezioro Wolsztyńskie w moim ulubionym kierunku. Na Bielnik.

środa, 21 września 2011

Bohaterów Bielnika (część trzecia)

W przyszłym roku "jak tylko znajdą się pieniądze", zremontowana zostanie ulica Bohaterów Bielnika w Wolsztynie. Tak powiedział wolsztyński starosta z miesiąc temu...
Bardzo się ucieszyłem z tej informacji dopóki nie przeczytałem njusa o "niezapowiedzianych" odwiedzinach "niebywałego" gościa w Komendzie Policji w Sierpcu, który podał, że: "na pewno jak najszybciej trzeba rozstrzygnąć kwestię zamrożenia płac, bo przez ostatnie lata cała budżetówka miała zamrożone płace". Zacząłem się zatem obawiać, gdyż zarówno pierwsza jak i druga "inwestycja" ma rzekomo być pokryta ze środków "własnych", znaczy się moich. A ja nie mam żadnych środków. Zatem poczułem "oficerski niepokój" jak mawiał Sławoj, mój przyjaciel nieodżałowany - o nasz kraj, naszą ojczyznę a nade wszystko o jej stronę finansową (zwłaszcza tą po lewej stronie); z drugiej strony zaś odbiła mi się na sercu wyczuwalna nuta optymizmu włodarzy regionu i euroregionu, iż jak najszybciej będą rozstrzygać kwestie odmrożenia, bo zamrożenie było nader odczuwalne przez ostatnią czteroletnią zimę. 
Ulica Bohaterów Bielnika w Wolsztynie (od ulicy Poniatowskiego). Na niej mieszkają niecierpliwi mieszkańcy. Jeśli nikogo ich niecierpliwość nie obchodzi, to może uda się za osiem lat.

wtorek, 20 września 2011

A co tam na Ruchockim Młynie (część trzecia)

Nie wiem co bym zrobił bez. 
Kilka kozaków, podgrzybków, gąska, kurka i maślaczek. Niby nic wielkiego. Ale "to nic wielkiego" w połączeniu z lasem i osnute ciszą, zasługuje na podziw. Dlatego nie chcę mieszkać nigdzie indziej.

Lasy w rejonie Ruchocinej Gaci, lub Ruchojskiego Młyna.

poniedziałek, 19 września 2011

Ocalić od zapomnienia (wspomnienia Jana Tomińskiego) - część siódma

"...W szopie dotykającej północnej ściany szczytowej mieścił się inwentarz, około trzech sztuk bydła i koń. Ściany były cienkie, dach przeciekał. Pamiętam jak ojciec wszedł do mieszkania, stanął w drzwiach i zatroskanym głosem powiedział : będziemy musieli budować chlew. Było to około roku 1908.
Zdaje się, że ojciec zaciągnął jakąś pożyczkę. Wręczył pewnego dnia matce złożony niebieskawy banknot: 
- „Tu są pieniądze” - powiedział. 
Pozwolenie na budowę z maja 1910 roku. Dokument dwukartkowy, zapisany na 3 stronach. Ile dziś zajmuje pozwolenie na budowę?
Wnet zwieziono cegłę. Pamiętam dwóch gospodarzy, którzy przywieźli pierwszą cegłę. Było to w wielkim poście. Matka dała obiad. Wiem, że na obiad piekła śledzie, gdyż wtedy na wsi nie jedzono mięsa w czasie postu. Dachówkę przywiózł ojciec z Wolsztyna z jakiejś rozbiórki. Czyściliśmy ją z resztek wapna. Było to dla nas atrakcją, gdyż dachówki na swej powierzchni miały różne wzory w postaci podłużnych kresek.
Antrag - wniosek (druga karta zezwolenia).
Potem ojciec zwiózł drzewo budowlane. Do obróbki drzewa przybył cieśla z Kiełkowa o nazwisku Żok. Mówiono mu po imieniu - Wawrzyn. Był dosyć tęgiej postawy, powolny w ruchach. Ojciec mówił :
-„jak on wywierci jedną dziurę to ja sześć”, gdyż ojciec pomagał przy obróbce drewna. Wawrzyn spał w stodole. Jedzenie dawała mu matka. W jedzeniu był niewybredny. Napił się winnego octu, myśląc, że to wino. A lubił popić. Zamiast papieru toaletowego używał wiórów odrąbanych toporem. 
Podpis jednego z braci Hałuszczak. Bardzo ciekawa rodzina. Wrócę do niej. Karta 2 strona 4 zezwolenia z 1910 roku.
 Chlew murowało dwóch murarzy braci Hałuszczak z Siedlca. Cegłę i wapno (zaprawę dowoził ojciec). Chlew był długi około 12 metrów. Wnętrze dzieliło się na trzy części : stajnię, pomieszczenie dla krów i pomieszczenie dla świń. Mur był grubości jednej cegły. Belki drewniane, na nich drążki z polepą. Dach pokryty dachówką. W następnym roku w północnej ściance szczytowej dobudowano latową kuchnię, właściwie schowek na ziemniaki czy buraki. Jakiś czas miał tak ojciec swój warsztat. Dobudowano go w roku 1910.
Odpowiednio ten sam dokument lecz z 1911 roku. Tutaj jego zdjęcie, gdyż wymiary stosowanych wówczas druków nie mieszczą się w obecnych standardach rozmiarowych a drukarni jeszcze nie założyłem. Za to nadgryziony jest zębem czasu.
W roku 1911 dobudowano stodołę o jeden sąsiek i jedną „bojewicę” - przy tym szopę na wóz i inne szopy. Ogród przy domu został poszerzony i zregulowany, ogrodzony, obsadzony żywopłotem. 
Późną jesienią i zimą, gdy było można, zwoził ojciec ziemię z pól z wyższych miejsc na niższe. W podmokłych miejscach pokopał rowki odpływowe. Ziemię uprawiał starannie. Starał się, żeby wywieźć w pole dużo gnoju. 
Karta druga, strona trzecia.
W leśnictwie Chobienice gospodarze otrzymywali pewną powierzchnię w lesie do wygrabienia ściółki (mchu), jako należność za polowanie. W czasie grabienia "iglic" zabierał nas ojciec do lasu. Starsze siostry i brat pomagali grabić. Młodsi zbieraliśmy po lesie chrust. Zapuszczaliśmy się daleko w las, ale tak, żeby się nie zgubić. Gruba warstwa mchu na ziemi, porosłe martwe sosenki porostami, spróchniałe pnie ściętych drzew, spokój leśny, szum sosen...to wszystko wywierało dziwny urok, pobudzało wyobraźnię do zapełniania lasu postaciami z bajek. Utkwił mi w pamięci rogacz z ogromnymi rogami w towarzystwie kilku saren. Było to w miejscu koło „krzyża”. Krzyż ten stał przy drodze leśnej, prowadzącej do drogi Chobienice – Kopanica w miejscu pagórkowatym. Tam prze pomyłkę zamiast rogacza hrabia zastrzelił leśniczego. Miejsce to nazwano „ Koło Krzyża”. 
Strona ostatnia.
Wiele lat później, gdy podczas okupacji i II wojny światowej przejeżdżałem tamtędy rowerem, krzyż stał. Figura była potrzaskana przez hitlerowców. Wisiały tylko metalowe dłonie i stopy. 
Wielki urok wywierał na nas paśnik dla saren, ustawiony w lesie z słomianym dachem a pod nim drabinką na paszę.
Co roku ojciec dzierżawił trawę na łące. Przeważnie na łęgach obrzańskich w okolicy Kopanicy i Kargowy. Trzeba było skosić, ususzyć i zwieźć. Nas nie zabierano, bo daleko i kłopot by z nami mieli. Ale mieliśmy raj, gdy przywieziono siano do domu. Często siano w domu dosuszano. Kulać się po sianie było coś nowego dla nas. 
Ciekawym dokumentem jest powyższy. Ciekawym, gdyż nie wiem dokładnie co stwierdza, potwierdza, opisuje. Wykonanie prac, ich zakres, przebieg...? Skoro zezwolenie jest z maja 1910 a tenże z lipca 1910...?(strona pierwsza),
Przez dokupienie gruntu zwiększyła się gospodarka z dwudziestu do 32 mórg. Około siedem mórg położone było na terenie Nieborzy, dotykające z jednej strony do obszaru majątkowego Nieborza, odgraniczone już wspomnianym rowem granicznym, z drugiej z gruntami gospodarskimi, odgraniczone miedzą i rowem, dopływającym do rowu Grabarskiego. Na polach uprawiano: żyto, ziemniaki, owies; w mniejszej ilości jęczmień i pszenicę. Pod pszenicę ojciec wybierał najlepszy kawałek i dobrze go nawoził. Pszenicę wymieniał w młynie na mąkę. Ojciec bardzo lubił placek i inne pieczywo pszenne na drożdżach (młodziach).
...strona druga,
Matka razem z ojcem wybierała specjalny kawałek na zagony pod len, nieraz pod proso i pod warzywa. Ojciec uprawiał również „pogunkę”, czyli tatarkę (gatunek gryki).
Z roślin pastewnych siał seradelę na polu piaszczystym, na niższych koniczynę i przelot. Pod wieczór zwykle jechaliśmy z ojcem po „zielone” - ojciec kosił, my, to jest młodsze rodzeństwo kładliśmy na wóz i grabiliśmy. Naturalnie ojciec po nas poprawiał. Wielką przyjemnością była jazda do domu. Siedzieliśmy wśród skoszonej koniczyny pachnącej.
W polu na specjalnym kawałku rodzice uprawiali marchew razem z makiem, kapustę; początkowo modrą potem białą, „korbasy”, bób i fasolę – najczęściej w ziemniakach.
Szkodę na polu warzywnym wyrządzały zające. Ścinały posadzoną rozsadę. Żeby je odstraszyć ojciec pociął stary filcowy kapelusz na kawałki, zwinięte w lejek przywiązał do kołeczka i zatknął go w ziemię. Następnie zapalił. Swąd i dym palących się szmat rozchodził się po polu.

...integralna z drugą- trzecia,
Wronom, które stadami obsiadły pole kukurydzy wypowiedział zaciętą walkę. Stawiał straszydła, opasywał pole nićmi i przywiązanymi paskami szmacianymi. Pierwszy dzień omijały pole, następny już zaczęły obrabiać  pole na krawędziach. Po oswojeniu zaś, już się nie bały. Zakładał „łapice” (zatrzask żelazny) żeby chwycić wronę. Ale „śmierduchy" nie poszły tam. Jedna odważna skusiła się na rozsiane ziarna „majsu” (kukurydzy) i wpadła. Nieżywą powiesił pomiędzy dwie tyczki. Znów jakiś czas był spokój. Wrony wyrządzały szkody i innym gospodarzom, gdyż uprawiali "koński ząb" na paszę zieloną. Ziarno do siewu było duże, prawie jak ziarenko bobu, nie żółte ale białe. Każdy robił co mógł, żeby „gapy” odstraszyć, bo inaczej „wyrąbałyby całe pole”. 
i ostatnia.
W pobliskim boru, dotykający zabudowań sąsiada co wiosnę zakładały na wysokich sosnach swe gniazda, nieraz na  jednej sośnie po dwa. Do gniazd na niższych drzewach docierali chłopcy i niszczyli je. Jednego roku „gapy” tak dokuczały, że ojciec i sąsiedzi kilka grubych tyk pozbijali w jedną długą i poprzedziurawili gniazda (około 50). Wrony po tym z niepokojem krążyły nad laskiem. Po odejściu siedziały na drzewach. Poszkodowane po paru dniach się wyniosły. Pozostały te, których gniazda były mało albo wcale nieuszkodzone.
O kilometr był drugi lasek przy gospodarstwie Basińskiego, położony w polu. Za nim ciągnął się pas lasu, który łączył się z lasem chobienickim. 
Zapewne nie o tym krzyżu pisał Jan Tomiński (wspominając dojście do drogi z Kopanicy do Chobienic). Dziś raczej tego krzyża nie ma, chociaż do końca nie jestem pewny, gdyż nie sprawdziłem osobiście a prosząc o to "różnych", nie uzyskałem dotąd odpowiedzi. W każdym bądź razie tutaj krzyż przydrożny, wydaje się, że z okolic Strzyżewa. Gdzie dokładnie stał...hmm...no właśnie.
Na polach ojca i sąsiednich przebywały w kotlinkach zające. Marzeniem naszym było, żeby je dostać. Robiliśmy łuki i strzały ale wszystko na nic. Nieraz udało się chwycić młodego zajączka. Raz poszliśmy na pole pilnować krowy. Młodszy brat Edzio chwycił zajączka. Położyłem go na kolana. Leżał bezwładny jak nieżywy. 
- „zdechł”- trąciłem go. Zerwał się jak opętany, pobiegł w ziemniaki. Przez chwilę było widać migający biały ogonek. 
Nieraz przy koszeniu trawy usiekł ojciec młodego zajączka- średniaka. Często napotkał gniazdo ptasie. Obsiekł w koło, zostawił tylko kępkę. W oziminie, zwłaszcza w  pszenicy napotkaliśmy gniazdo kuropatwy. Raz zabraliśmy jajka i podłożyliśmy pod kwokę. Wylęgły się. Wynieśliśmy kwokę z kuropatwiątkami za stodołę. Nie patrzyły na kwokę, rozprysły się na wszystkie strony...".
Autor wspomnień - Jan Tomiński z córkami. Janisławą (po lewej) i Marią. Oraz z psem, który wabił się...Mucha.

piątek, 16 września 2011

Gaska (część druga)

Pomiędzy budynkami nr 1 i 2 przy ulicy 5 Stycznia w Wolsztynie (nr 1-budynek przy przejeździe kolejowym, nr 2-były sklep dwunastka), biegnie ku ulicy Rzecznej i dalej na Bielnik - gaska. "Gaska" to dla poznaniaków oczywistość; oznacza, uliczkę, przejście, dróżkę, ścieżkę. Ta konkretna "gaska" nie ma nazwy. Raczej "gaski" w Wolsztynie nie mają nazw. Oficjalnych. Nigdzie nie mają. Nieoficjalne mają. A jakże. O tej o której piszę, mówi się "gaska koło torów"...", "szedłem gaską koło torów"...
Nie ma ona nazwy, ale za to ma ...kamery! Zatem! Nie można tam robić niczego co jest niezrozumiałe na nietrzeźwo a zrozumiałe na trzeźwo. Albo można. Tylko trzeba się liczyć.

czwartek, 15 września 2011

Nie skacz tak zaraz na szyny

Z wiaduktu kolejowego na wiadukt kolejowy czyli. 
Z ulicy Rzecznej na ulicę Bohaterów Bielnika w Wolsztynie
Która przebiega górą. 
Dołem też zresztą. 
Można dojść.
 

wtorek, 13 września 2011

Na drugim brzegu

...podobno jest lepiej.
Z brzegu Jeziora Wolsztyńskiego na drugi brzeg. Tęczy. Karpicka.

poniedziałek, 12 września 2011

Wolsztynówki-parkingówki: po przeglądzie

To miejsce bodajże jeszcze pod ulicę Poznańską 32 podlega, bo to były boksy na węgiel i koksy przy zwanym kiedyś Ośrodku Zdrowia. Za murem zabudowania Nadleśnictwa Wolsztyn, które niebawem wywędruje na...Bielnik.

niedziela, 11 września 2011

Siedlec, ulica Zbąszyńska 33

Wczoraj pojechaliśmy do Siedlca. Na Zbąszyńską 33. Jaś, fiolka, Marylka i ja. Do cioci Inki zwanej...cioci Basi - oficjalnie. To taka najbliższa rodzina dziadkowa jak ją nazywam. Inka jest córką Jadwigi Tomińskiej. Teraz się nazywa Rurkowska. Jadwiga to siostra mojego dziadka od strony mamy. Ta zaś wyszła za Kruszyńskiego Jana. Ciocia (przemiła osoba) mieszka w tzw. gnieździe, czyli miejscu, gdzie mój pradziad i prababka żyli. To bardzo ciepłe miejsce. Przeurocze. I ona sama jest przeurocza. Ciągły ma uśmiech na twarzy. 
W domu się jest w Siedlcu a za oknem już Nieborza... Bo na granicy tych dwóch wsi dom stoi. Na granicy lipy rosną. Trzy bodajże. Teraz jest ocieplany dom rodzinny i w ogóle. Remonta!!!
Najmłodsza córka ciotki Basi - Andżelika, gdy zobaczyła fiolkę powiedziała..."ale my się znamy"...
Tak! Z nieświadomością relacji wzajemnych poznały się swego czasu. Przypadły sobie do gustu....
Piękny dzień. Piękne chwile...do tego piękna pogoda...
Myśląc jak "ubarwić" to spotkanie zdjęciami, stwierdziłem, że nie da się. Jakąkolwiek fotografią. Zatem!
Moja babcia cioteczna Jadwiga Tomińska i Jan Kruszyński - rodzice cioci Basi.
Pozdrawiam wszystkich Rurkowskich, Cichych, Janczewskich i Nadobników...!

sobota, 10 września 2011

Wolsztynówki-molówki : przedpołudniowa sjesta

Ujęcie na molo w Wolsztynie.

czwartek, 8 września 2011

Kiełkowo

7 kilometrów na zachód od Wolsztyna, położona jest wieś Kiełkowo, niektórzy mówią na nią Kiełków lub rzadziej Kijakowo, kiedyś Kiaco. To Przemysł I książę wielkopolski, zatwierdził w 1245 roku darowiznę wsi Kiełkowo, wniesioną przez komesa Wisława- klasztorowi w pobliskiej Obrze (który zaś założył Sędziwój kantor gnieźnieński w 1231 roku i wyposażył wsiami :Obra, Krutle (obecnie Krutla), Jasiniec (obecnie Jażyniec), Lutolek Mokry (obecnie Lutol Mokry), Górka, Gromadzin i Godlewo-nie ma takich miejscowości lub ukryły się pod innymi nazwami) a w 1287 roku, klasztorowi zezwolono osadzać tam na prawie niemieckim.
Przynależna jest do gminy Siedlec a dojść lub dojechać do niej można m.in. z drogi K32, gdzie przed Żodyniem patrząc od strony Wolsztyna, na wysokości dawnej rakarnii, droga w lewo prowadzi właśnie do "caten-grin", bo taką Kiełkowo nosiło nazwę "za niemca" - Zatengreen. 
Co do wspomnianej rakarni, znalazłem taką oto reklamę w gazecie Orędownik na powiat wolsztyński nr 122, z dnia 20 października 1922 roku : "Mąkę mięsną, suchą, poleconą przez weterynarzy jako paszę, przyczyniającą się do zdrowia i tuczu świń i bydła, ma na sprzedaż w większej ilości Rakarnia Żodyń Nowy. Tel. Siedlec 5. Kupuje się konie kulawe, zmarnowane i niezdolne już do pracy, po wysokich cenach".
Wracając jednak do Kiełkowa, właśnie od strony K32, na prawym niby-poboczu, przy rozwidleniu dróg "na Żodyń" i "na wieś", stoi krzyż Chrystusa Ukrzyżowanego.
W Kiełkowie stoi jeszcze kapliczka, przy drodze do Obry, po prawej stronie, praktycznie na końcu wsi. Niestety nie udało mi się jej uwiecznić, ale nic straconego. Po prostu trzeba będzie do Kiełkowa wpaść ponownie, co zapewne niebawem uczynię.
Acha. Nie byłbym sobą gdybym nie napisał, że mieszkańców Kiełkowa nazywa się kiełkowikami. 
Kiełkowo - droga do Obry.