Najprawdziwszy wolsztyński Bielnik. |
To się musiało wydarzyć i dobrze, że tylko sześć kilometrów od domostwa - mojej wiatrakarni a nie w jakiejś mrocznej odległości. Liście pięknie szurały pod koliflołerowymi gumowcami, klonowate, osikowate, liście psie i iglaste. Cudownie to wszystko mi szemrało jesienią październikową, głęboko momentami zapadało się w bagnistym gruncie...
Patrzę na tą dynię z kokardą w kolorze wrzosu zawiązaną na zielonej jeszcze szyjce, patrzę na tą dziewczynę z pomarańczowymi licami stojącąleżąc na kuchennym stole w moim domu i dumam: dlaczego. Dlaczego o dętko koliflałerowa rozciągnęłaś się tylko dwanaście razy i pierdolnęłaś w najmniej spodziewanym momencie, miast nadąć się dyniowato i zawieźć mnie do Château en Garbanion...
Szedłem od mostu na Dojcy o którym przedwczoraj pisałem, bo to tam stało się hallelujah. Szedłem równym krokiem ale zatrzymywalnym na chwile poezji zdjęciowej. W tym iściu napotkałem nawet Martę, która wyrywała kilometry w śpiewnym biegu. Liście pięknie szurały pod moimi stopami, klonowate, osikowate, liście psie i iglaste. Śmiałem się w duchu i uśmiech miałem na gębusi, bo lubię takie, uwielbiam takie, pożądam takie nieprzewidywalności...
Dwa ujęcia spod jeziorowego zgięcia i koliflałer z dwoma pełnymi jeszcze wymionami. |
4 pisz śmiało:
dwuznacznie :)
U mnie nigdy nie ma wprost a jak już jest to tak by było nie.
Pozdrawiam i cieszę się z czujności ;-)
Pozdrów córę ode mnie ;) ;P
ps. też dwuznacznie ;)
sam sobie pozdrów :-P
Prześlij komentarz