sobota, 8 listopada 2014

Pętla zbąszyńska (część szósta - ostatnia)

O tym, że trudno jest się czasami niektórym zatrzymać, i, że nie chodzi o zatrzymanie pojazdu kierowanego, na przykład samochodu, roweru lub innego odrzutowca, nie, wcale nie o to, ale o zatrzymanie samego siebie w pędzie za i w pędzie by mieć jeszcze więcej, zapominając o rzeczywistości przy tym a często i gęsto o innych, a zdarza się, co jest niewybaczalne, że o najbliższych, i gna się w nicość myśląc, że sen się wyprzedzi, a to jest niemożliwe, wyprzedzenie snu, dlatego napisać o tym, że trudno jest czasami i niektórym zatrzymać się i przy okazji tego pisania napomknąć o sposobie na tą chorobę okropną, raczysko-znieczulisko, sposobie polegającym na nie-gna-niu przed siebie w chciczym pędzie, puknięciu się w główkę paluszkiem i spojrzeniu za siebie, za siebie głęboko hen, by dostrzec skąd się przyszło.
z Chrośnicy do Zbąszynia
wieże kościoła NMP Wniebowziętej w Zbąszyniu
spojrzenie za siebie...do Chrośnicy
Zbąszyń, ulica Poznańska, do Nowego Dworu
Krzyż w Nowym Dworze
Droga do Łomnicy
Nic nie zapowiadało, że 2 listopada bieżącego roku, zajadę sobie rowerowo do Nowego Dworu koło Zbąszynia. Zupełnie nic...Nowego Dworu, w którym w latach 1924-1926 mój dziadek, Jan Tomiński praktykował posadę nauczyciela...
Na zdjęciach poniżej, Jan Tomiński: na pierwszy i drugim, jako pierwszy z lewej siedzący, na trzecim - po prawej, w jasnym palcie.

2 pisz śmiało:

Drewno pisze...

Bardzo trafne słowa. Jak się człowiek za bardzo rozpędzi to czasem naprawdę trudno się potem zatrzymać... Choć korci nas, by ten sen wyprzedzić, oj korci.

Ciekawa podróż śladami dziadka. Miło zobaczyć zbąszyńskie okolice :)

chalupczok pisze...

:-)))) i to po tym jak nowodworski cmentarz ujrzał światło dzienne :-)