Muzeum Regionalne w Wolsztynie w dniu 14 sierpnia br., zaproponowało spotkanie na skansenie, mieszczącym się przy ulicy Bohaterów Bielnika 26 w Wolsztynie oczywiście. Pogoda sierpniowa nad wyraz dopisała. Impreza niekoniecznie reklamowana, przyciągnęła sporo luda, mówiącego po polsku, francusku, angielsku a przede wszystkim poznańsku. Wejściówka kosztowała całego franka, czyli 4 złote. Dzieci wstęp miały wolny, bo dzieciom to wypada folgować. Zwłaszcza w temacie ukochania przeszłości. Przy wejściu, bez lipy, każdy otrzymał bilecik, kartę z sierpniowymi przysłowiami jak i gminną miesięczną gazetkę. Lubię bardzo to miejsce.
Można było pomłócić cepem, pogadać z ojcem pszczół, wypić piwko,
wyprać spoconą koszulkę a nawet majty,
pokuć żelazo póki gorące, wypić piwko,
potkać na krośnie,
porozmawiać o wiatrakach,
upiec chlebuś, zjeść pajdę upieczonego chlebusia ze smalcem i ogórkiem (kiszonym),
posłuchać Dubhajagi,
posztrykować,
usiąść pod brzózką,
nakarmić kozę,
wypić piwko, pobeczeć i pomeczeć, wypleść koszyk z wikliny i uprząść nić z beee albo meee. W ogóle można było wszystko, nawet wsiąść może nie do pociągu ale na rower (pod warunkiem, że się wcześniej nie wypiło piwka) -
w wielce radosnej, ciepłej, rodzinnej i swojskiej atmosferze.
Na koniec można było bocianów sierpniowe spotkanie dojrzeć, sejmikiem zwane, nad kępą chorzemińską zwołane i ku stacji w Tuchorzy umykające.
Cóż! Taka kolej losu. Lata dobiega koniec. Jednak cieszyć się trzeba, gdyż jak to u nas na wsi mówią : "lepsze jedno lato niż dwie zimy".