O moim dziadku, Janie Tomińskim, zbierałem się napisać już wiele razy. W końcu jak to u mnie bywa, przypadek sprawił, że to czynię. Nie będzie to jednak żadna bio. Grafia. Na grafię przyjdzie zapewne odpowiedni moment. Konkretna chwila. Godzina uświęcona. Dziś, gdy minęły Święta Bożego Narodzenia, gdy trzy dni temu minęła trzydziesta-piąta rocznica śmierci dziadka, wydaje się, że odpowiednie będą jego wspomnienia, spisane gdzieś na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych zeszłego wieku. Wspomnienia o Świętach.
Wspomnienia dotyczące lat kiedy mieszkał w Siedlcu ze swoimi rodzicami i rodzeństwem. Okresu sprzed niespełna stu-dziesięciu lat.
"...Nastrój wigilijny oddziaływał już kilka dni naprzód. W samą Wigilię wszyscy byli zajęci. Rano trzeba było "gajorowi" zanieść czosnek w kawałku chleba. Wykrajało się w chlebie dołeczek, ułożyło się ziarnko czosnku i wykrajanym kawałkiem się przykrywało. Chleb trzeba było wsunąć gajorowi w "śnobel", czyli w dziób. Trzeba było też uważać, żeby nie pogryzł palcy. Matka z rana piekła placek. Chleb był już upieczony w dniu poprzedzającym Wigilię. Od południa zastawiano na piec potrawy wigilijne : groch, kapustę, grzyby. Ojciec do południa rznął sieczkę, żeby starczyła na święta. Trzeba było z chlewa wyrzucić gnój (choć trochę). Miało to przynosić szczęście. Wszędzie też zaglądał a po południu trzymał się bliżej domu. Jego zajęciem było m.in. tarcie maku w donicy. My - dzieci, staliśmy w koło z łyżkami. Raz po raz sięgaliśmy do donicy po utarty mak.
Wreszcie zasiedliśmy do stołu wigilijnego. Ojciec odmówił i my wszyscy za nim modlitwę przed jedzeniem :"Ojcze Nasz" i "Zdrowaś Mario". Potem dzieliliśmy się opłatkiem, który kilka dni wcześniej przyniósł organista (za opłatą). Opłatek koloru czerwonego przeznaczano dla krów. Wszyscy jedli z apetytem bo byliśmy wygłodniali. Rano jedliśmy suchy chleb, albo z olejem, w południe "perki" w łupinach i słony śledź. Kawa czarna.
W Wigilię wieczorem jedliśmy groch okraszony olejem, kapustę z grzybami, strucle, nieraz smażone śledzie i kompot z owocu suszonego. Zamiast bułek na strucle, matka upiekła odpowiedni "placek" na młodziach. Po wieczerzy znów wspólnie odmawialiśmy modlitwę. Resztki grochu, ojciec zanosił krowom i opłatek - czerwony, czasami zielony.
Czekaliśmy na gwiazdorów. Zadrżeliśmy gdy usłyszeliśmy dźwięk dzwonka. Gwiazdor miał zasłoniętą twarz, ubrany był w kożuch, worek na plecach i rózgę. Przyniósł choinkę i ozdoby choinkowe w kartonie. W worku miał jabłka, orzechy, dla kogoś szal, rękawicę, chustkę i inne.
Gwiazdorowi towarzyszyła gwiazdka w białej sukni z zasłoniętą twarzą. W ręcznym koszyku miała pierniki. Przed gwiazdorem trzeba było mówić pacierz. Nieraz zdzielił rózgą i zamiast jabłka podał "perkę". Po odejściu gwiazdorów stroiliśmy choinkę. Oprócz świecidełek wieszaliśmy pierniki czy jabłka. Następnie śpiewaliśmy kolędy. W domu znajdowała się "kantyczka". Gruba, podłużna książka z kolędami. Krawędzie kart były zabarwione na czerwono. Na wierzchniej okładce był wypukły (wyciśnięty w papierze) rysunek szopki z gwiazdą, żłobkiem, św. Józefem, Maryją, pasterzami i owieczkami. Kolędy śpiewaliśmy pod choinką przez okres świąteczny.
Kto mógł szedł na pasterkę. Młodsi też chcieli pójść ale do tego czasu usnęli i obudzili się dopiero rano. Na drugi dzień poszliśmy do sąsiada oglądnąć choinkę i co dostali na "gwiazdkę". Sąsiad co roku prawie miał choinkę - świerk ("świerkę"). Dzieci otrzymały zabawki drogie - kupione. Koń na biegunach, lalkę z przewracającymi oczami, itd. Czy im zazdrościliśmy? Nasza choinka choć nieraz zwykła sosenka wydawała nam się piękniejsza. Konia na biegunach dla najmłodszego brata Józefa, ojciec zrobił sam.
Choinka stała do Trzech Króli. Co dzień to była uboższa. Znikały pierniki, jabłka, orzechy. Zostały tylko po nich nitki na choince.
Gdy byliśmy młodsi, choinkę zastaliśmy już ustrojoną. Pamiętam jak rano się obudziłem. W "głowach" przy łóżku, na stole stała choinka. Tuż nad głową wisiał piernik czerwony (wóz). Mimo woli go zerwałem i skrycie schrupałem pod pierzyną. Starszy brat Stasio postawił dla mnie pod choinką małą armatkę z świecącą mosiężną lufą i niebieskimi kółkami. Strzelało się z niej małymi patyczkami. Skąd ją miał , nie dowiedziałem się.
Po Trzech Królach choinkę rozebrano. Ojciec robił z nich co roku parę kwirl. Wisiały na strychu u belki na gwoździu. Gdy stare kwirle w kuchni się zużyły, nowe były pod ręką...".
Chciało by się zapytać przewrotnie, czy po nas zostaną jakieś nitki na choince. A może zrobi ktoś sobie kwirlejkę? Może. Ale niekoniecznie.
Zdjęcia pochodzą ze zbiorów rodzinnych i zostały wykonane w Strzyżewie, około roku 1933-1934. Na wszystkich widnieje moja mama Maria i jej siostra Janisława. Na pierwszym moja babcia Helena z domu Reymann a na trzecim dziadek Jan Tomiński, syn Jana.
Staszek-dziękuję ponownie.
0 pisz śmiało:
Prześlij komentarz