wtorek, 26 marca 2013

Gwizd czasu

"...Nazajutrz rano był wtorek, nowy dzień, co się zdarza prawie zawsze po minionym dniu i nocy, ale niekoniecznie zawsze. Miałem już do czynienia z takimi dniami, które trwały nie jeden dzień, ale dwa dni lub kilka dni, to znaczy nie dwadzieścia cztery godziny, ale czterdzieści osiem godzin i grubo ponad. Mijał jeden dzień i następnego dnia rano to nie był nowy dzień, ale ciągle ten sam dzień poprzedni, i mijał drugi dzień i następnego dnia rano to znowu nie był nowy dzień. Nowy dzień przychodził dopiero po trzech dniach, tak że w danym tygodniu było nie siedem dni, ale powiedzmy, cztery dni: jeden dzień trwający trzy dni, drugi dzień trwający normalnie jeden dzień, trzeci też 
normalnie, a czwarty dzień trwał nienormalnie dwa dni, co daje w sumie liczbę siedmiu dni, ale nie daje w sumie liczby siedmiu nowych dni, tak jak powinno być, to znaczy tak, że każdy dzień powinien być nowym dniem i to powinno być oczywiste, to się powinno czuć codziennie rano, zaraz natychmiast po przebudzeniu, spontanicznie fantastycznie i namacalnie, a tak nie było i oczywiście, że coś tu było nie w porządku, coś tu nie grało, gdzieś tu był jakiś feler. Smutna sprawa. Bardzo smutna. Tragiczna, jak się tak zastanowić. Na szczęście, jak do tej pory, rzadko mi się to przytrafiło. Trzy, cztery razy, o ile dobrze pomnę. Pomnę, przytrafiło mi się to zjawisko, kiedy przebywałem trzy dni, dzień po dniu, w 

towarzystwie ludzi bardzo inteligentnych wszak, bardzo dowcipnych tudzież i bardzo miłych poza tym wszystkim, ale, wśród których będąc, czułem zbędną moją obecność i słyszałem przeciągły gwizd czasu. Domyślałem się trochę z początku, a teraz wiem na pewno, że to czas, mój czas dawał mi tym przeciągłym gwizdem o sobie znać, żebym go nie marnował, nie wypełniał dowcipem choćby nie wiem jak, w moim mniemaniu, wyszukanym i celnym, bo to nie jest moja rola, to nie jest moje zadanie, to nie jest to, co do mnie należy. Słyszałem więc już parę razy ten przeciągły gwizd czasu i czułem w danym miejscu zbędną moją obecność, miałem już parę razy to straszliwe przygnębiające przenajsmutne uczucie, że powinienem w danej chwili w innym miejscu być, niż w tym, w którym w danej chwili byłem..."
Wolsztyński Bielnik. 

Tekst Sted.

2 pisz śmiało:

Anonimowy pisze...

Dosłownie jakbyś ilustrował zimę Leśnych Ludzi... a o Gałązce Jabłoni też będzie...?
eM

chalupczok pisze...

Nie. Nie będzie.
:-D