"Za nowo zabudowanym domkiem jednorodzinnym znajduje się półhektarowy sad, otoczony żywopłotem. W sadzie rosną cztery rzędy drzew owocowych, większa część grusz. W węższym końcu sadu, naprzeciw zabudowaniu, posadzone są młode sosny. Na granicy świerki do dwóch metrów wysokości. Tu sad kończy się stromym spadem ku torfiastej łące, zalewanej niektóre zimy przez wody pobliskiej rzeki Dojcy. Jakieś 70 kroków za łączką wznosi grobla usypana niegdyś podczas budowy toru kolejowego. Między torem a stromym brzegiem grobli znajduje się sad jabłoniowy. Brzegi grobli porośnięte są różnymi krzewami i bylinami. W pobliżu rzeki rozłożył się płat trójlistnego bluszczu, pnąc się na pobliskie drzewa. W stronę nasypu wyrosło kilka dębów oraz kilka wierzb głowiastych.
Na skraju zarośli znalazłem porzuconą butelkę bez korka. W środku znajdowały się dwie nieżywe myszki zaroślowe. Prawdopodobnie same weszły przez wąską szyjkę i nie mogły wyjść. Ogonki miały krótkie, wierzch brązowy, spód biały, na podgardlu brązowa plama. Leżały na plecach ze sterczącymi nóżkami.
Jesienią 1969 roku w zaroślach osiedlił się bezdomny pies. Ulągł trzy pieski. Po nakarmieniu młodych wylegiwał się w słomie, na granicy sadu, obok stoga siana. Nadchodziła zima. Żona sąsiada zaniosła młodym snopek słomy. Zainteresowali się psami chłopcy, między innymi Wojtek - wnuczek, Gosia i Hela - wnuczki. Nosili wieczorem jedzenie. Na zbliżających się pies szczekał. Pewnego dnia zabrali młode pieski sąsiedzi. W zimie nadchodzącej zmarzłyby z braku pokarmu. Stary pies węszył w pobliżu, gdzie się znajdowały młode. Swego legowiska nie opuszczał. W pobliżu domu wnuczki: Gosia, Hela a zwłaszcza Madzia, wynosiły mu miskę z odpadkami. Oswoił się tak, że można się było zbliżyć na parę kroków. Madzia stawiała mu miskę przy schodach i uważnie obserwowała go. Najwięcej lubił chleb. Większe kawałki zagrzebywał w śnieg. Śledziła każdy jego krok. Zrobili mu budę koło szopy. W nocy tam się chował.
W misce nieraz coś pozostawało. Pewnego dnia nadleciało parę gawronów i obsiadły miskę. Po chwili nadleciało całe stado. Nie starczyło dla nich. Z pobliskiego stosu kompostowego pozbierały nadpsute gruszki, które były specjalnie wykładane dla kosa, który tu już zimował trzeci rok. Kos odwiedzał swe miejsce rano i przed wieczorem. W ciągu dnia myszkował w sadzie i pobliskich krzakach. Szukał zeschłych jagód dzikiej róży, głogu i innych...". [z odnalezionych całkiem niedawno opowiastkowych wspomnień mojego dziadka Jana Tomińskiego, opisującego i "mój" ogród rodzinny].
1 pisz śmiało:
Znam ten ogód,boto przecież "ogród moich wakacji".Nie zdawałem sobie sprawy,że miał tylu mieszkańców i że dziadek miał nad tym kontrolę. Szkoda, że tego ogrodu już nie ma.
Prześlij komentarz