niedziela, 31 października 2010

Czas na (wieczny) odpoczynek

"...Teraz jestem zmęczony. Bardzo. Tak, jak tylko można być. Czasami czuję, jakbym już miał się przekręcić, jakbym już był w ogródku i witał się z gąską. Ale widocznie jeszcze nie.
- Obecny - tak jak odpowiadało się w szkole nauczycielce, odczytującej listę.
Obecny. Jeszcze jestem obecny. Jeszcze żyję. Tak, jak umiem żyć. Tak, jak kocham żyć. Z całej duszy z całych sił. Do upadłego. Twardo. Bez reszty, bez iluzji, bez sztuczek, bez maski. Czasami tylko czapkę błazeńską z dzwoneczkami wkładają mi na głowę ci, którym się zdaje, że są mądrzy. Panowie i damy - to jest dla mnie zaszczyt.
Więc żyję jeszcze. Wiążę koniec z końcem. Nie dam się pognębić.
Żułem już żywicę, żarłem trawę, będę gryzł ziemię, kiedy inaczej już nie będzie można".


Nad Jeziorem Wolsztyńskim  w Karpicku.

piątek, 29 października 2010

Dobrze, że jesteś

"...Pójdziemy ze sobą powoli obok...".


Park w Wolsztynie. W pobliżu dębu Rożka.

środa, 27 października 2010

42

"Dzisiaj zasieję ziarno nadzieję,
pora już ruszać na cały świat,
nie jedno padnie na żyzną ziemię,
trzeba już wstać i pora je siać!

Niektóre ziarna padną na skały,
niektóre jeszcze wydziobie ptak,
na nowo ziarna miłości i wiary,
trzeba już wstać i pora je siać!

A eja eja o !
ziarno wyda plon,
trzydzieści, sześćdziesiąt,
a jeszcze inne sto..."!



Plaża nad Jeziorem Wolsztyńskim. Pachnąca Mysłowicami.

wtorek, 26 października 2010

Ocalić od zapomnienia (wspomnienia Jana Tomińskiego) - część czwarta

"...Gospodarstwo składało się z chałupy zbudowanej z cegły w reglówkę. Z sieni wchodziło się po prawej stronie do wielkiej izby, z wielkiej izby do alkierza. Pod alkierzem, pod podłogą wyższej około 30 cm, znajdował się schowek (sklep). Wchodziło się do niego po drewnianych schodkach po podniesieniu klapy. Z sieni na wprost wchodziło się do kuchni z kominem i kominkiem po prawej stronie i kominem wystającym z strony lewej. W kuchni na wprost znajdowało się okno. Po prawej stronie znajdowały się drzwi do alkierza. Po lewej stronie znajdowała się mała izba z oknem od podwórza i wejściem do alkierza z oknem na szosę. W alkierzu znajdowało się wejście do komina. Na strych wchodziło się z sieni po drabce. Szczyty domu były obite deskami z okienkami w środku i nad nimi dwoma otworami dla gołębi. „Posola” (?) z belek drewnianych, między nimi drewniane szczapy owijane słomą maczaną w glinie. Dach dwuspadowy, kryty pojedynczo dachówką paloną, podkładaną łupanymi „klapkami”. W wielkiej izbie (po prawej), jedno okno znajdowało się naprzeciw drzwi a drugie po prawej stronie od podwórza. Po lewej stronie wchodziło się do alkierza. Tu znajdowało się jedno okno z widokiem na szosę. W ścianie przegrodowej znajdował się piec kaflowy. Ogrzewał wielką izbę a z alkierza z urządzeniem do gotowania i garncem na wodę. W szczytach domu znajdowały się małe ogródeczki, ogrodzone sztachetami i  słupkami drewnianymi. W ogródku rosło parę krzaków kosmatek (agrestu).
Stodoła zbudowana była z drzewa, pola wypełnione „sztrychulcami” (szczapy okręcone słomą maczane w glinie). Szczyty obite deskami. Dach pokryty słomą. W tylnej części dach się przedłużał blisko ziemi. Przedłużenie dachu pokrywały „kafry”. Tu znajdowała się sieczkarka i plewy (plewnik). Wrota znajdowały się od strony wschodniej. Osadzone były na drewnianych zawiasach. W środku znajdowało się klepisko - „bojewica”, gliną bita. Po obu stronach małe sąsieki. W szczycie stodoły z północnej strony, przylegająca do stodoły była szopa drewniana. Ściany tworzyły żerdzie wylepione gliną i słomą. Tam znajdował się inwentarz. Naprzeciw stodoły mieściły się patyki dla świń i drobiu. W środku podwórza, bliżej domu była studnia kopana, obita wewnątrz deskami. Wodę wydobywało się przy pomocy żurawia.
Za stodołą znajdował się pas pola, ciągnący się z północy na południe. Następnie znajdował się pas pola sąsiada. Potem znów pas pola rodziców. Dalej od tego pasa ciągnęły się dwa pasy w kierunku zachodnim : jeden sąsiada graniczący z rowem Grabarskim od strony południowej, od północnej  zaś nasz pas graniczył z polem sąsiada Rurkowskiego z Nieborzy. W tylnej części tego pasa znajdowały się łąki.
Na wschód od podwórza było gospodarstwo sąsiada Weila. Tuż za stodołą znajdował się bór stryja, ojca brata „Krzyżuna” z Siedlca.
Z podwórza ojca i sąsiada przerzynała droga wspólna przez pierwszy pas pola rodziców i pas pola sąsiada. Tu zakręcała się droga pod kątem prostym wzdłuż granicy a następnie znów skręcała pod kątem prostym wzdłuż granicy pól sąsiada i rodziców aż do łąk.
Drugi pas pola rodziców dotykał w południowej stronie do rowu Grabarskiego. W pobliżu rowu Grabarskiego przy granicy z polem sąsiada rosła stara wierzba. Z północnej strony gospodarstwo rodziców i pierwszy pas ich pola dotykał rowek graniczny oddzielający pole dworskie od pól gospodarskich, należące do rolników z Nieborzy. W narożniku pierwszego pasa pola między granicami znajdowało się zwalisko pieca chlebnego z czerwonej cegły. Tu w pobliżu znajdowała się sucha topola w którą kiedyś uderzył piorun. Drugi „topól” stał przy rowku granicznym mniej więcej naprzeciwko domu mieszkalnego. Dwie topole stały przy wyjeździe na pole. W tej samej linii, przy wyjeździe sąsiada na pole rosły trzy czy cztery stare brzozy o zwisających gałęziach. Jedna była nałamana i nadpróchniała. 
Rowek graniczny między polem dworskim i polami gospodarskimi w prostej linii ciągnął się przez pola nieborzkie, przez pola wojciechowskie i chobienickie, po czym przemieniał się w dróżkę polną do drogi między Kopanicą a Chobienicami a po przecięciu tej drogi ciągnął się do Jeziora Chobienickiego w pobliże wyspy Ostrów.
Podział pól na pasy zdaje się nastąpiło w okresie regulacji gruntów (uwłaszczenie chłopów). W tym czasie prawdopodobnie powstały zagrody (między rokiem 1830-1840). Na obu gospodarstwach osiedlili się Niemcy. Weil i Klauke wyznania ewangelickiego. Gottlieb Weil ożenił się z Polką z rodziny Sarbak – Franciszką, której rodzice mieszkali w małej izbie Weila.
Skąd ci osadnicy przywędrowali nie można dokładnie określić. Stara Klaukowa („Kłaczka”) opowiadała, że za młodu (urodziła się prawdopodobnie w 1831 roku), stroiły się dziewczęta w spódnice w których były wszyte obręcze drewniane, żeby odstawały. Podczas zabawy chłopacy im obręcze łamali.
„Odbudowanie” to jako określenie miejsca mówiono „koło Kłaka (od Klauke) albo „koło Wajly". Później „u Junka na pole” (Junek – Jan – mój ojciec).
Dopiero po trzech latach od daty kupna rodzice sprowadzili się na nowe gospodarstwo (do Siedlca). Wtedy miałem rok. W ciągu tych trzech lat zdaje się, że ojciec uiścił dług ciążący na gospodarstwie. W tym czasie sprzedał zagrodę we wsi swemu śwagrowi Rybickiemu, który miał siostrę ojca Józię (mowa o Wiktorze Rybickim i jego żonie Józefie z domu Tomińskiej). Ojciec wspominał, że nie wypłacił należności na czas. Przygotował sobie w tym czasie sprzęt rolniczy potrzebny w gospodarstwie...".
Na zdjęciu 2 i 3 - Jadwiga Kruszyńska z domu Tomińska (1902-1985), siostra dziadka Jana.
Na zdjęciu 4 - Jan Tomiński (1901-1974 - autor wspomnień).
Na zdjęciu u dołu ich brat Józef Tomiński (1908-1980).

poniedziałek, 25 października 2010

Oho! Ciekawe ile jeszcze lat pożyję na tym pięknym świecie

...powiedział Rumcajs.


Pod bukiem, w wolsztyńskim Parku, rosnącym pomiędzy hotelem "Wolsztyn" a jego mniejszą siostrą - budką z piwem o imieniu Havana.

niedziela, 24 października 2010

Szparki, norki i inne otworki


Park w Wolsztynie.

sobota, 23 października 2010

Nawet jesienią zakwitają kwiaty

W wolsztyńskim Parku, w pobliżu dębu Rożka.

czwartek, 21 października 2010

Ja widział coś

Dziś w Wolsztynie spadło dużo liściów. I kropelków deszczu też.


Od śmierdzącego rowka do ulicy Poznańskiej.

środa, 20 października 2010

Tu cicho było na świecie

"...Ale ja byłem daleko. I jeszcze się oddalałem, bo już dawno ruszyłem dalej. Miasto zostawało w tyle i jego wielki niby ruch. Tu cicho było na świecie. Wiatr się jakoś nie pokazywał i piękne, piękne liście leżały sobie pod drzewami, czekając na powiew jakiś boski, co by je ożywił jeszcze ostatni raz, co by je zakręcił w tańcu ostatnim, zanim spadnie śnieg, zanim zakopie je biała śmierć.
Podniosłem kilka, żeby oglądać, zanim i mnie zasypie śnieg jakiś wczesny niespodziewany. Przystrojone były na ten ostatni taniec w to, co było najpiękniejszego, w najpiękniejsze suknie, jakie tylko są, w tak zwane gamy. Nie pierwszy raz podnoszę jesienne liście i oglądam, co rok to robię, ale czy moje zachwycenie jest mniejsze za każdym ostatnim razem, niż za pierwszym razem, kiedy podniosłem jesienny liść? Nigdy.
I nie potrzebuję chyba mówić, że odwrotnie jest. Bardzo podobne jest to samo z niektórymi melodiami, których można słuchać bardzo wiele razy i one nie przestają się wcale podobać, tylko odwrotnie właśnie, coraz więcej się podobają, coraz nowe piękności z nich wypływają i już nie tylko uszy słuchają wtedy, ale wszystko jest zasłuchane, całe ciało słucha i się poddaje.
Patrzyłem na liście, na te kolory niespotykane i delikatność i czułem, że nie tylko moje oczy są zachwycone, ale całe ciało i nawet nogi w butach, i nawet plecy z tyłu pod koszulą, i czoło, czułem, jak mi się wygładza.
Ale wiatr się jakoś nie pokazywał. To było dziwne dosyć o tej porze roku. Miesiąc październik, miesiąc listopad to są przecież najulubieńsze miesiące wiatrów i ciemnych chmur pędzących. A tu cicho było na świecie. I ładnie. Bardzo pięknie. 
Chociaż nie była to żadna arcyokolica, urozmaicona i bogata, tylko zwykła równina, zwykła szosa drzewami nierówno porośnięta i tu, i tam rosły niskie krzaki, gołe zupełnie, bez liści, ale wisiały na nich czerwone owoce, kulki takie czerwone i to tak wyglądało, jakby z tych krzaków kapała najczystsza krew. To był na pewno jeden z ostatnich tych dni...".


Park w Wolsztynie. Bagna od strony Promenady.

wtorek, 19 października 2010

Kiedy ranne wstają zorze (część druga)

7:16. 
W kierunku ulicy Dąbrowskiego.

poniedziałek, 18 października 2010

Pancerni i pies

Na molo w Wolsztynie.

niedziela, 17 października 2010

Kiedy ranne wstają zorze

7:31. Z ulicy Poznańskiej w Karpicku.
Podobno każdy, chociaż dwa razy do roku powinien obejrzeć wschód słońca.

piątek, 15 października 2010

Miłość, czyli życie, śmierć i zmartwychwstanie

W dniu 26 kwietnia 1984 roku "poznałem"...w Poznaniu, na prapremierze widowiska zatytułowanego: "Miłość, czyli życie, śmierć i zmartwychwstanie zaśpiewane: wypłakane i w niebo wzięte przez  Edwarda Stachurę" - Edwarda Stachurę. 
Od tamtego dnia, wszystko się w moim życiu zmieniło. 
Wszystko.
Powiedziałem to dziś Jackowi. 
Koncert, który śpiewająco - wypowiedział, był tą Kolacją, na którą czekałem od 26 lat. Ba! Kolacji tej bym nie zjadł, gdyby nie moja Fiolka!
Dziękuję!
Jacek, zanim podpisał "historyczny" program, chwilę myślał. 
Dojrzałem drżącą rękę.
- to dwadzieścia sześć lat już - powiedział, ale wtedy się bałem...napomknął,
- a córka połknęła bakcyla po tacie? - zapytał,
- tak - odpowiedziała twierdząco Patrycja.
Dzisiejszy koncert, obcowanie z niezwykłymi ludźmi uświadomił mi, że wiele czasu trwonimy na bezsensowne konflikty, zamiast skupiać się na rzeczach zasadniczych.
I dopiero, kiedy umierają, stwierdzamy, że już jest za późno...

czwartek, 14 października 2010

Idę tam gdzie idę

"...nie idę gdzie nie idę,
idę tam gdzie lubię, nie idę gdzie nie lubię...". 


Karpicko. Olszynówka. Dwadzieścia metrów od Jeziora Wolsztyńskiego (w prawo). Ole.

środa, 13 października 2010

The Smokey Life

W kierunku pływalni spod bloku nr 6, przy ulicy Garbarskiej w Wolsztynie.

wtorek, 12 października 2010

Półmroczność jasna

Park w Wolsztynie. W kierunku mola, na lewo Aleja Lipowa.

poniedziałek, 11 października 2010

Przez szklane dekle

czasem na świat spoglądam.

niedziela, 10 października 2010

Pomostowo przy Rzecznej

W kierunku Jeziora Wolsztyńskiego-powyżej, 
i w kierunku Dojcy i zielonego mostku.
W kierunku zachodnim na przyjeziorną kawiarenkę,
 i w kierunku wschodnim na kościół p.w. Wniebowstąpienia Pańskiego.
Schodząc z pomostu na promenadę, po prawej stronie stoi drewniana altana (ujęcie w kierunku wschodnim i zachodnim).

czwartek, 7 października 2010

Z rozmów męsko-męskich (część czwarta)

- tatusiu? Jakim człowiekiem ja mam być gdy dorosnę?
- gruboskórnym synku. Gruboskórnym i łatwopalnym...
Pomiędzy plażą a parkingiem w Karpicku, nad Jeziorem Wolsztyńskim. Jedna z większych topól, które tam rosną.

środa, 6 października 2010

Ocalić od zapomnienia (wspomnienia Jana Tomińskiego) - część trzecia

"...Ojciec Jan pracował jako kołodziej dla ludności. Pracy było dużo ale interesanci nie bardzo wywiązywali się z  zapłatą :
- nie mam tero pieniędzy, zaś ci przyniosę.
Trzeba się było upominać, nieraz bez skutku. Wydatków było więcej niż zysku. Trzeba było przecież kupować odpowiednie drewno do prac kołodziejskich.
Rodzice przenieśli się do majątku w Powodowie. 
 Droga do Powodowa od strony Kiełpin.

Tu ojciec pracował jako kołodziej do 1900 roku. Mieszkali naprzeciw domu ogrodnika Olsta. Dom w którym mieszkali rodzice był dwurodzinny. Po drugiej stronie mieszkał z rodziną kuczer Nawrot.
Materialnie rodzicom dobrze się powodziło. Oszczędzili nawet coś grosza. Trzymali krowę, świnie. Później, gdy na własnym gospodarstwie mieli początkowo dwie krowy, matka nieraz mówiła :
- „w Powodowie z jednej krowy miałam więcej mleka jak tu z dwóch”.
W Powodowie, ojciec kupił sobie stary rower,  na którym uczył się jeździć wieczorami za wsią w lesie na drogach do Siedlca i Żodynia.
Droga z Powodowa do Kiełpin.

Choć materialnie dobrze się rodzicom powodziło, ale jakoś nie mogli się przyzwyczaić do życia dworskiego. Oboje pochodzili z gospodarstw, znali inne życie, życie więcej wolne. Z rodziną ogrodnika Olsta i kuczera utrzymywali przyjazne stosunki i jeszcze daleko w późniejszym życiu, zwłaszcza z Nawrotami.
Tu w Powodowie urodziłem się w roku 1901, jedenastego lipca.
Pałac w Powodowie.

Trzynastego października 1898 roku ojciec kupił dwudziestomorgowe gospodarstwo (5 hektarów), położone mniej więcej  w połowie drogi z Siedlca do Nieborzy, po lewej stronie. Właścicielem gospodarstwa był Robert Klauke (Niemiec), który odbywał służbę wojskową w czwartym pułku gwardii pieszej. Gospodarstwo to odziedziczył po ojcu Auguście Klauke, który poległ na wojnie francusko – pruskiej. Opiekunem Roberta był kolonista Kufs.
Cena kupna gospodarstwa wynosiła 3600 marek . W tej liczbie  była włączona hipoteka ciążąca na tym gospodarstwie, którą ojciec przejął w wysokości 1600 marek wraz z przynależnym czynszem procentowym. Przy zapisie ojciec wpłacił 150 marek. Resztę ceny kupna (oprócz hipoteki) – 1850 marek zostało z dniem kupna oprocentowana po 4 i pół procent rocznie. Suma ta mogła być wypłacona sprzedającemu za trzy miesięcznym wypowiedzeniem. W obrębie zabudowania rosły topole (zdaje się 5 czy 6). Do użytku własnego zastrzegł sobie sprzedający 2 topole do wyboru.
Jan Tomiński, mój dziadek.

Prócz ceny kupna, rodzice byli zobowiązani traktatem kupna na używanie do końca życia małej izby po lewej stronie wraz z używaniem wspólnej sieni przez wdowę Ernestine Teint, urodzona Rodewald w Siedlcu. Prócz tego wolno jej było używać przestrzeni podwórzowej, chlewa dla jednej kozy i 2 pręty kwadratów ziemi (15 m) z przylegającego gruntu. Ernestina Teint miała przy sobie matkę Reginę Klauke lat 59, wdowa po Auguście Klauke, który poległ na wojnie francusko – pruskiej. Otrzymywała po nim wysoką rentę. Miała dożywotnie prawo do izby...".

Zdjecia 1-3 Staszek Kruchlik.

wtorek, 5 października 2010

Deszczowym krokiem

przez Park się szło...