Ostatnią taką zawieruchę pamiętam z lat 1984-1987, dokładność moja czasowa jest i tak bardzo wąska, zważając na brak jakiejkolwiek informacji o tamtej zadymie atmosferycznej w posiadanych przeze mnie pismo-czasach. Wiem, że są tacy co pamiętają, lecz milczą na ten temat. Etam. Niech sobie milczą. Ja za nimi też będę milczał...
Zatem, pomiędzy rokiem 1984 a 1987 zawierucha nad Wolsztynem zrobiła swoje, zwalając na ten przykład dachówki z domów (łał)...chałupek dachówkowych. Było to wiosną - piękną...wolsztyńską...wczesną.
Dojca z zielonego mostku na ulicy Rzecznej.
Zaczęło się jakoś w nocy, około 2:00, 1:30, albo 2:30. Doprawdy zegar był ostatnim urządzeniem, na które bym spojrzał (nie spojrzałem), gdyż (lelum polelum) wiatr plus woda powodowało nieokiełznane zjawisko para.
Tną gałęzie załamane na chałupkę. Ulica Rzeczna. Wolsztyn.
Z uwagi na miejsce zamieszkania, mój sen był wielce nieuregulowany (najwyższy punkt w Wolsztynie, wiatry łomójboże) dzisiejszej nocy...ba!!! Czy sen był ?.
Ulica Rzeczna w kierunku na Promenadę.
Mammamia jak to w tej piosence Anni, Agnethy, Benniego i Bjerna. O mammamia. Co to się działo. Nie dosyć, że człowiek mieszka na największej wyżyźnie, to jeszcze upatrzył sobie najwyższe piętro. Niczym jakiś orzeł. Bielik albo inny sęp. Szarzyński...(i nie miłować ciężko i miłować...nędzna pociecha).
Ulica Rzeczna. Pierwszy po lewej dom od zielonego mostka w kierunku na Promenadę.
Wietrzno-deszczowe szaleństwo ustało po około trzydziestu minutach. Tenże fakt pozwolił mi zapuścić lekkiego komara. W głowie jednak miałem programy typu National Geographic w których upominano o złowrogiej ciszy przed atakiem wtórnym.
Promenada nad Jeziorem Wolsztyńskim, z nową nawierzchnią. W kierunku ulicy Rzecznej.
Atak wtórny oczywiście nastąpił, przedstawiając się subtelno-delikatnym waleniem kropel deszczu o szyby.
I podobnie jak wyżej, tylko wew. Zbliżeniowym klimacie.
Puk. Puk. Stuk, stuk uspał mnie do tego stopnia, że rankiem ciężko było. Oj przeciężko. Wstać. Stuk, puk. Puk, stuk.
Olszyna spowojowanie-złamana. Za śmierdzącym rowkiem w lewo ku Wolsztyńskiemu. Patrząc. Jenziorowi...jak to mówią w Żodyniu.
Człowiek jednak, to wodoodporne zwierzę i wiatrochłonne. Z wiatrem we włosach pognałem rankiem na dwóch nogach ku służbie narodu. W zanadrzu oczywiście stowarzyszyła mi moja torba-nierozłączka.
Wlot tamowy, na wysokości Alei Głównej Parkowej. Po drugiej stronie widoczne zabudowania Bielnika.
Z tą torbą, sierpniowym popołudniem, 2010 roku, udałem się w pieszym odwrocie do miejsca zamieszkania.
Tutej w oddali widoczna balustrada przy "nibymostku", nad wartkim (z uczucia) - rowkiem śmierduśniczkiem, krojącym Wolsztyn na pół ( w bardzo zresztą elegancky sposób).
Ostatnią taką zawieruchę pamiętam z lat 1984-1987. Przedostatnią. Ta zeszłej nocy cholera wie skąd przyszła. Cholera też wie gdzie poszła.
Promenada od strony mola w kierunku Parku.
No i najgorsze...
Nie wiadomo kiedy wróci.
4 pisz śmiało:
No, nie ma to jak ekstremalne przeżycia we własnym domu.
Ostatnia fotka bardzo interesująca.
oj było ostro, miałam nadzieję że dodasz jakieś zdjęcia po tym burzowym oszołomie:D chociaż i tak w Wolsztynie było ostrzej niż u mnie...
moja mama w KArpicku przez 1.5 dnia nie miała prądu i całe szczęście, że spadająca gałąź nie uszkodziła nam samochodu:)
Prześlij komentarz