niedziela, 28 lutego 2010

Piterek

Obejrzałem się za siebie, gdyż w naturze, w przyzwyczajeniu, w nawyku mam oglądać się  do tyłu, żeby nikt nie zaskoczył mnie, nie dopadł w chwili ciszy. Zamyślenia. Chwili zadumania. Kiedyś taki nie byłem, ale odkąd jeden rzucił w moim kierunku butelką po winie, czujny bywam. Nieufny. Podejrzliwy. Jeszcze jakby rzucił wtedy gdy byliśmy oko w oko. Twarz w twarz, to nic bym nie mówił. Ale nie stać go było na pojedynek rewolwerowców. Strzelaninę w samo południe. Butelka świsnęła koło mego ucha a ten jeden stał za moimi plecami. Tchórz.
Zatem obejrzałem się za siebie i zobaczyłem zbliżającego się mężczyznę. Znałem go z widzenia albo niewidzenia. Trzymał w ręku kuferek, koszyczek taki, wiaderko w którym, tkwiły wędki podlodówki, sprzęt wędkarski, potrzebny dla poławiaczy rybich pereł wolsztyńskich. 
- cześć - wypowiedział w moim kierunku, być może myląc mnie z kimś na pierwszy rzut oka,
- cześć - odpowiedziałem, bo niezwykły jestem być nieuprzejmy. Tym bardziej, że ja wiedziałem skąd go znałem, on natomiast pewnie mnie kojarzył ale nie wiedział skąd, nie przypuszczał,
- ty od burmistrza jesteś czy od starosty - zapytał, widząc jak na szyi przewieszony miałem lustrzany obiektyw,
- od siebie - rzekłem, od siebie, nie od nich, dodałem,
- aha, powiedział i dalej pociągnął - myślałem, że od nich, to mógłbyś załatwić, żeby posprzątali te śmieci. Wskazał ręką za siebie na pełen kosz.
Faktycznie od jakiegoś czasu zauważyłem, że nikt nie dba o ład w tym miejscu. Porządek. Piękną ścieżkę dookoła jeziora otwarto i starczy. Były oklaski i starczy. A dalej to nieważne. A bywam w tym miejscu nierzadko, niesporadycznie, nieokazjonalnie.
- zapalisz zapytał, wyciągając w moim kierunku paczkę z mentolowymi wajsrojami. 
- zapalę, dziękuję. Podał mi ognia i skoczył na topniejący lód, który z pół metra od brzegu już umierał. 
- muszę ją pilnować bo ma cieczkę - powiedział, wskazując na kręcącą przyjaźnie ogonem suczkę, która nie trafiła i wpadła do wody, pomiędzy brzegiem a krawędzią lodu, 
- lód ma z tyle, pokazując mi swoimi dłońmi przestrzeń między nimi tak, bym się zorientował ile w centymetrach, albo metrach ma lód. Według mnie to pokazał na dwadzieścia centymetrów, zatem zapytałem :
- nie zarwie się ?
- nie, pod dobrymi się nie zarwie. 
Milczałem, bo dobry nie jestem, niesmaczny bardziej, niedowytrzymania częściej. Przeskoczył ponownie w moim kierunku. 
- a wiesz, że tu kiedyś plaża była, za niemca...ile ty masz lat?
- czterdzieści dwa się odpowiedziało,
- bo ja mam pięćdziesiąt, to też nie pamiętam niemca, ale mój brat miał zdjęcia jak była tu plaża,
- nie wiedziałem tego - rzekłem, chociaż historycznie rozeznany jestem o tym terenie.
Popatrzeliśmy jeszcze chwilę w słońce, które tonęło w roztopionym niebie, odbijając swoje chmurzaste przyjaciółki. 
- nic, ciemno zaraz się robi, idę połapać parę szlapek. Jakbyś mnie widział kiedyś to zawołaj, pogadamy - powiedział w moim kierunku.
Podał mi dłoń i rozeszliśmy się w nadjeziornej ciszy. Obejrzałem się za siebie i zdążyłem krzyknąć:
- a Przemkowi powiem, żeby to posprzątał...podniósł w górę rękę i zniknął za trzcinami.
Obejrzałem się za siebie, gdyż w naturze, w przyzwyczajeniu, w nawyku mam oglądać się  do tyłu, żeby nikt nie zaskoczył mnie, nie dopadł w chwili ciszy.

0 pisz śmiało: