To prawda, że z Kunegundą nie mogę sobie poradzić, odkąd wróciłem z Zachełmia w Karkonoszach a konkretnie z Wiśniowego Sadu. Chodzi nie tylko za mną ale i za Jankiem a już o Fiolce nie wspomnę. Ta, z uśmiechem na twarzy krzyczy: przestańcie!!! Po czym sama śpiewa: Kune-kune-gunda, Kunegunda...nawet myjąc zęby.
No cóż. Z kim przestajesz takim się stajesz. No ale jak tu nie "kunegundować", kiedy to co wieczór, będąc we wspomnianym Wiśniowym Sadzie, rozbrzmiewała nam do snu ta "Szyszakowa" pieśń...
Co prawda, kiedy byłem już w Zamku Chojnik, Kunegundy nie spotkałem, ale na pewno widziałem to co ona, stojąca na wieży i czekająca na swojego wybrańca. Z Kunegundy bowiem kiedyś zakpił rycerz, wypełniając jej widzimisię, a po tym ćpnąwszy do jej stóp swoją rękawicę na znak pogardy, pojechał tam skąd przybył, ku sromocie kasztelanki, która urażona rzuciła się w Piekielną Dolinę.
Rozumiem postępowanie rycerza, który pewnikiem nigdy nie wrócił nawet w pobliże Zamku Chojnik. W karkonoskiej legendzie nic się nie mówi, by po wykonaniu zadania wszedł on na wieżę zamczyska i choć ot tak, dla rozluźnienia łydek, rozejrzał się po okolicy.
Ja to zrobiłem, dlatego...Kunegunda, Kunegunda...
0 pisz śmiało:
Prześlij komentarz