Do Górzna wjechałem zdaje się dokładnie o 17:00. Na końcu wsi, gdzie po lewej stronie tartak, na wprost, w poprzek drogi gruntowej wisiał transparent "Festiwal Artystycznych Poszukiwań - Przystań". Dalej droga opadała ostro w dół, do tego stopnia, że poszedłem sprawdzić czy moim mustangiem dam radę. Dwieście metrów dalej, znajome nadrzewne znaki a po prawej, nie, nie spodziewałem się tego. Krzyżowato i oryginalnie Jezusowo. Sto metrów za krzyżem, po lewej "boisko", jak nazwał polanę, kilka godzin później Zbyszek Stefański z Grupy Bez Jacka a za nim tafla Jeziora Górznickiego.
Na północnej ścianie "boiska" - polanki, które jak zasłyszałem "wczoraj musieli pokosić", wigwam i scena prawie dla krasnoludków, przed którą drewniane ławki. Po przeciwnej stronie wydzielone pole namiotowe a na wprost jeziora - parking. Stoisko ze smażalnią sznycli, wszechobecny rowering, dwa tojtoje, toaletos zamykana na klucz, wypożyczalnia sprzętu wodnego i budka z. Dobrociami. Pomimo dobiegającej z głośników muzyki, wyczuwalna cisza i spokój. Miejsce bardzo urokliwe, prawdę mówiąc nie spodziewałem się tego.
Polanka godzinę później, kiedy to miało nastąpić otwarcie tegorocznej Przystani, świeciła pustkami, latały wiadra z wodą i lodem, latała piłka rzucana między Jankiem, mną a Fiolką, kawa którą zabraliśmy z Wolsztyna smakowała nadzwyczaj z oczywistymi drożdżówami wielkości ufo.
Samo jezioro, nie zachęcało do kąpieli, przybrzeżny kożuch zieleniny i słodkawy, lekko mdlący zapach trochę nie pasował do całości. Ale.
Robiło się nerwowo. Zapowiadane deszcze i burze jak nie nadchodziły, tak nie nadchodziły (miało się to niebawem zmienić). Nie nadchodziły też gwiazdy wieczoru a raczej nie nadjeżdżały. Nie dziwię się. Mnie trudno było trafić z kierunku Krobi, gdzie szukaliśmy Anastazji (ale o o tym innym razem) - a gwiazdy miały przyjechać z północy. Ładnych set kilometrów...
W końcu o 19:30 nadjechali...
Potem było już tylko lepiej...