sobota, 23 lipca 2011

Wieża w Olejnicy (część druga)

I wróciłem. Gdy 16 lipca tego roku stepowałem po raz drugi w swoim życiu na "Januszowe Wzgórze" (nie jest to co prawda żadna Perehyba, Chryszczata czy inna jako taka Czantoria), wznoszące się li tylko 92 metry ponad poziom przyjęty morza (na terenie Przemęckiego Parku Krajobrazowego), 
byłem pełen werwy a co najważniejsze myśli i doświadczeń z poprzedniej eskapady, po której nie raz zrywałem się z krzykiem w nocy. 
Trauma z czasem minęła a swoją odwagą słodko zachęcałem do wejścia po tych 80 schodkach, towarzyszących mi towarzyszy broni. Na wieżę widokową w Olejnicy, która ma  t  y  l  k  o    19, 5 metra, ale za to jest najwyższym tego typu obiektem w Wielkopolsce, wybrałem się po kilkugodzinnym leniuchowaniu nad Jeziorem Wieleńskim wraz z fiolką i janim. Gdy stanęliśmy przed pierwszym schodkiem usłyszałem głos żeński:
- ty chcesz na to wejść?, po czym odezwał się głos dziecięcy,
- idziemy tam mama.
Mama jak przyznała tego samego dnia późnym wieczorem w całkiem innym miejscu, nigdy sama nie weszłaby na toto (już nie wejdzie) gdyby nie głos dziecka.
Zatem krok po kroku, step baj step, przodując trzyletniemu dziecku i jego rodzicielce, wspinałem się na to drewniane "nieszczęście", wybudowane dwa lata wstecz za małowiela 50 klocków (używam waluty polskiej). Chyba na dziesiątym stopniu doznałem déjà vu (co tutaj oznacza: złych wspomnień). Pierwsza myśl - wycofanko.
Spojrzałem za siebie, zobaczyłem Janka i usłyszałem jego głos : idziemy,  idziemy, ale fajna praca. No cóż - pomyślałem. Zastanowiłem się tylko w którą stronę przewrócę się z tymi modrzewiowymi palami, na których opiera się to "diabelstwo". Step baj step, podest drugi, trzeci, czwarty. Nie odzywałem się na żadne słowne zaczepki, wzrok utkwiony miałem w chmury, przeklinałem w duchu budowniczego obiektu Szymona Jęśkowiaka z Brenna i jego pomocników (przepraszam panie Szymonie) a drewniana poręcz trzeszczała od nieznanej mi wcześniej siły mojego uścisku. Aha! Jak wznosiłem się coraz to wyżej i wyżej dobiegały do mnie głosy ze szczytu wieży. Głosy ludzi czy aniołów? A może upadłych aniołów, którzy wznieśli się?? Okazało się co innego ale ajn moment jak powiedziała wróżka do...(...).
Sam nie wiem jak to się stało, że we trójkę weszliśmy na tego "potwora". 
Była sobota, godzina koło osiemnastej. Na tarasie widokowym zastałem Henryka Jurołojcia, który bywa tam często, łikendową porą, służąc swoją wiedzą na temat roztaczającego się widoku na przestrzeni trzystasześćdziesięciostopniowej; budowli widocznych lub niewidocznych na widnokręgu lub w jego pobliżu. To jego dziełem jest poręcz a raczej malowidła na niej się znajdujące, poczynione farbą białą i pędzelkiem, przedstawiające strzałki ze wskazaniem miejscowości lub innych geograficzno-podróżniczych miejsc, które mogą zostać dostrzeżone z wieżyczki. Pan Henryk służy nawet swoim sprzętem optycznym, wypożyczając go nieodpłatnie himalaistom osłonińskim.
Trzymałem się kurczowo owej poręczy. Nie byłem w tym osamotniony.
- Co ja tutaj robię, pomyślałem, widząc przed sobą wieżę gieesemkę. 
Sam nie wiem kiedy pocykałem zdjęcia. Sam nie wiem kiedy zmieniłem obiektyw...
Zapiera dech w piersiach wieża widokowa w Osłoninie. 
Oj zapiera.
Dla widoku jezior Osłonińskiego, Trzytoniowego, Białego, Radomierskiego, Breńskiego, Górskiego, Wyspy Konwaliowej, wież kościołów w Przemęcie, 
Wieleniu, Brennie, Lginiu, Dłużynie warto. Zaprzeć się w sobie i wejść.
Będzie trzeci raz?
Strach jest ale poprawy nie ma.

1 pisz śmiało:

Marcin pisze...

"Sam nie wiem kiedy pocykałem zdjęcia" - cóż, to chyba normalne, mam tak samo. Często robię zdjęcia automatycznie, jednocześnie prowadząc rozmowę z osobami towarzyszącymi (i nie gubiąc wątku). A widoki przepiękne, zaiste. Lubię się wdrapywać na punkty widokowe.