"...Młodsza siostra matki – Agnisia (Rzepa), wielu miała amantów. Żaden jej się nie podobał. W końcu wybrała rzeźnika Serwę (Józefa), który początkowo pracował w gospodarstwie żony w Borui. Wnet je sprzedał i osiadł w Siedlcu jako rzeźnik, gdzie wybudował dom z urządzeniem masarniczym. Ojciec i matka moi nie byli radzi ze sprzedaży gospodarstwa. Jeszcze przed ożenkiem, gdy gospodarzył dziadek Rzepa (Stanisław 1836-1906), wybuchł pożar w gospodarstwie. Zdaje się, że spaliła się stodoła i nawet dom.
Do odbudowy dopomogła rodzina. Rodzina Rzepów z Nowej Wsi pod Zbąszyniem z której pochodził ojciec matki. Kupili nowy zegar ścienny, który otrzymała matka po sprzedaży gospodarstwa.
Chałupa w Borui. Niestety nie wiem, gdzie znajdowało się gospodarstwo Stanisława Rzepy. |
Jako chłopca, mogłem mieć cztery lata, zabrali mnie rodzice do Borui.
Mglisto przypominam sobie dziadzię. Zdawał mi się wysoki, trochę pochylony. Stało na podwórzu jakieś grube drzewo z którego pnia wyrastały latorośle. Pod płotem znalazłem dwie małe buteleczki. Bałem się je zabrać. Schowałem je w leżące obok rury, zdaje się od pieca. Później widziałem buteleczki wyrzucone, a rury były na wozie ojca. W czasie sprzedaży gospodarstwa rodzice zabrali krosna z całym urządzeniem i inny drobny sprzęt. Pamiętam, że były jakieś dzwonki wielkości dużej filiżanki. Miały to być dzwonki od owiec. Był też nóż zakrzywiony do wyrzynania węzy z kószek. Były też szafy i skrzynie.
Babcia (Marianna Rzepa z domu Waligórska, ur. 1845-?), zamieszkała u syna Michała (Rzepy, ur. 1870-1923) w Niałku Wielkim. Raz po raz mieszkała i u nas (w Siedlcu). Nie pamiętam kiedy dziadzia zmarł. W ostatnim czasie zamieszkał u Sióstr Zakonnych w Wolsztynie (Zgromadzenie Sióstr Miłosierdzia św. Wincentego a Paulo) i tam zmarł (podobno rak na języku).
Serwa uruchomił rzeźnictwo w Siedlcu. Miał konia. Skupował w okolicy świnie do uboju a z wyrobami jeździł do sąsiednich wiosek aby je sprzedać (m.in. do Kiełpin). Chętnie u niego kupowano, miał dar do sprzedaży ale i towar miał dobry. Raz zabrali mnie rodzice (Jan i Marianna) ze sobą do Serwy. Widziałem wędzące się kiełbasy i szereg dzieci i kobiet z dzbankami po kiszczonkę. Zdaje się, że otrzymywali bezpłatnie. Dwa razy ojciec (pamiętam) przyniósł dużą głowę (prawdopodobnie krowią) i rozcinał na kawałki. Jednego wieczoru ojciec i matka wybierali się do Siedlca (do Serwy). Wybiegłem za nimi wołając: „przynieście mi karmelków”. Wtem przewróciłem się w ciemnej kuchni na drewniane wiadro od świń. Przecięło mi nad okiem dość głęboko. Długie lata pozostał ślad – blizna.
Ojciec nieraz dostarczał drzewo do wędzenia. W Siedlcu jednak Serwa długo nie był. Sprzedał dom i wraz z żoną wywędrowali do Berlina. Siostra matki pamiętam, przyszła z dzieckiem na ręku (Martą) na pole gdzie rodzice z nią długo rozmawiali (prawdopodobnie o sprzedaży rzeźnictwa). Później nieco matka wysyłała jej nowo uszytą suknię od krawcowej koloru ciemnozielonego, układaną w fałdy przyfastrygowane.
I w Berlinie nie zagrzali miejsca. Wywędrowali na Śląsk. Ze Śląska przywędrowali do Kębłowa.
Tam Serwa prowadził rzeźnictwo. W dzień przed odpustem w Kębłowie przyjechał Serwa pijany. Po wejściu do mieszkania zwalił się na ziemi; o świecie nie wiedział. Ciotka (Agnieszka) musiała go rozebrać, żeby ułożyć w łóżku. Przy tym porządnie mu nabiła po "pysku". W jednym miejscu miał dość duży siniec. Na drugi dzień wstał trzeźwy. Golił się patrząc w lustro.
- Agnieszko zawołał , chodź jeno, patrz co ja to mam - wskazując na siniec,
- No co - odrzekła – musiałeś w coś tryknąć, gdy wczoraj byłeś nażłopany. Uwierzył.
Zalepiła mu siniec plastrem. Przed swoim mieszkaniem urządził stoisko i sprzedawał wyroby wesoły. Gdy jakiś interesant zwrócił mu uwagę na siniec zalepiony zażartował: "panna mnie wczoraj ugryzła".
Pamiętam jak sprzedawał – rodzice wtedy zabrali mnie do Kębłowa na odpust. Nieraz do pomocy, jak i tym razem pojechała (moja) siostra Bronia (Tomińska, ur.1891-1969, niezamężna) nieraz i Frania (Tomińska, ur.1893-1978, niezamężna). Bronia nauczyła się wyrobów masarniczych.
To zapewne tą drogą przyjechał Jan Tomiński ze swoimi rodzicami (Janem i Marianną). Boruja od strony Tuchorzy. |
Dzwonek i nóż o którym Jan Tomiński pisał. Są w moim posiadaniu. |
Serwa uruchomił rzeźnictwo w Siedlcu. Miał konia. Skupował w okolicy świnie do uboju a z wyrobami jeździł do sąsiednich wiosek aby je sprzedać (m.in. do Kiełpin). Chętnie u niego kupowano, miał dar do sprzedaży ale i towar miał dobry. Raz zabrali mnie rodzice (Jan i Marianna) ze sobą do Serwy. Widziałem wędzące się kiełbasy i szereg dzieci i kobiet z dzbankami po kiszczonkę. Zdaje się, że otrzymywali bezpłatnie. Dwa razy ojciec (pamiętam) przyniósł dużą głowę (prawdopodobnie krowią) i rozcinał na kawałki. Jednego wieczoru ojciec i matka wybierali się do Siedlca (do Serwy). Wybiegłem za nimi wołając: „przynieście mi karmelków”. Wtem przewróciłem się w ciemnej kuchni na drewniane wiadro od świń. Przecięło mi nad okiem dość głęboko. Długie lata pozostał ślad – blizna.
Ojciec nieraz dostarczał drzewo do wędzenia. W Siedlcu jednak Serwa długo nie był. Sprzedał dom i wraz z żoną wywędrowali do Berlina. Siostra matki pamiętam, przyszła z dzieckiem na ręku (Martą) na pole gdzie rodzice z nią długo rozmawiali (prawdopodobnie o sprzedaży rzeźnictwa). Później nieco matka wysyłała jej nowo uszytą suknię od krawcowej koloru ciemnozielonego, układaną w fałdy przyfastrygowane.
I w Berlinie nie zagrzali miejsca. Wywędrowali na Śląsk. Ze Śląska przywędrowali do Kębłowa.
Droga do Kębłowa od strony Świętna. |
- Agnieszko zawołał , chodź jeno, patrz co ja to mam - wskazując na siniec,
- No co - odrzekła – musiałeś w coś tryknąć, gdy wczoraj byłeś nażłopany. Uwierzył.
Zalepiła mu siniec plastrem. Przed swoim mieszkaniem urządził stoisko i sprzedawał wyroby wesoły. Gdy jakiś interesant zwrócił mu uwagę na siniec zalepiony zażartował: "panna mnie wczoraj ugryzła".
Pamiętam jak sprzedawał – rodzice wtedy zabrali mnie do Kębłowa na odpust. Nieraz do pomocy, jak i tym razem pojechała (moja) siostra Bronia (Tomińska, ur.1891-1969, niezamężna) nieraz i Frania (Tomińska, ur.1893-1978, niezamężna). Bronia nauczyła się wyrobów masarniczych.
Z Kębłowa pociągnęli Serwowie do Kargowy. Tu już (Józef Serwa) nie prowadził samodzielnego warsztatu, tylko pracował w większym przedsiębiorstwie. Przede wszystkim skupował towar do uboju. Posiadał żyłkę handlarską. Ojciec nie mówił na niego inaczej jak „ten cygun”.
Już z Kargowy przyjechał do ojca kupić świnię (pamiętam przyjechał wozem przykrytym grubą siatką zaprzężonym w dwa konie).
Ubrany w długi szarobrązowy płaszcz z batem w ręku grubym, mówił głośno ochrypłym głosem (przepitym). Handlował się długo. W końcu (zabrał) wypłacił ojcu należność z dużego skórzanego worka na stół układając pieniądze w rzędzie. Załadowali świnię na wóz. Gdy już był na wozie, zwrócił się do ojca i powiedział:
- Junek ! Alem, cię oszukał o talara!. Podciął konie i odjechał. Ojciec zły na niego mówił do matki :
- cygun cygański, jeżeli oszukał to mógł już ten pysk trzymać (nie mówić o tym).
Serwa pił coraz więcej. Ciotka miała z nim wiele kłopotu.
Kiedyś z załadowanym wozem świniami, jechał do domu. Było już ciemno. On pijany usnął na wozie. Konie same szły. Przez otwartą bramę wjechały na cmentarz. Szły przez groby i wreszcie stanęły.
Raz gdy był pijany, ale jeszcze trochę trzeźwy, gdy ciotka mu docinała słowami, zaczął ją gonić z nożem masarniczym. Uciekła, zamknęła się w pokoju.
Kiedyś gdzieś byli na weselu. Upił się i zesrał, ale chodził dalej. Ciotka poczuła. Zabrała go na strych i przy kominie wytarła mu spodnie.
Kiedyś zaś lekarz zapisał lekarstwo – po parę kropel. On wypił całą zawartość buteleczki – nic mu nie było.
Z Kargowy przywędrowali do Wolsztyna. Objęli rzeźnictwo i gościniec na narożniku ulicy 5 Stycznia – narożnik od ulicy (Dr Kocha). Tu gospodarzyli dwa tygodnie. Wybuchła I wojna światowa. Poszedł na wojnę zaraz w pierwszych dniach. Jeszcze przed odejściem trochę awanturował, bo koniecznie chciał mieć kaczkę upieczoną na drogę. Wkrótce potem zmarł na „cukrową chorobę”. Przez wojnę ciotka mieszkała w Wolsztynie w małym domku przy ulicy 5 Stycznia naprzeciw rzeźnictwa pana Bocera przy uliczce Wodnej. Dziś tego domu już nie ma.
Miała troje dzieci: Martę, Manię i Jasia. Otrzymywała rentę po mężu. Z żywnością były trudności. Matka ile mogła, wspomagała. Ojciec raz zwrócił matce uwagę:
- dajesz, miała gospodarstwo, to przefurtaniła,
- bądź cicho – jak mieli toś kiełbasę jadł, ...odtąd ojciec już więcej nic nie mówił.
Jeszcze w trakcie sprzedaży gospodarstwa w Borui, rodzice byli przeciwni a zwłaszcza ojciec : wyraził się, "że wyjdą na dziady” (bo sprzedają ojcowiznę)...(cdn.)
Już z Kargowy przyjechał do ojca kupić świnię (pamiętam przyjechał wozem przykrytym grubą siatką zaprzężonym w dwa konie).
Józef Serwa zapewne jeździł wozem podobnym do tego po lewej. Zdjęcie ze Skansenu w Wolsztynie. |
Ubrany w długi szarobrązowy płaszcz z batem w ręku grubym, mówił głośno ochrypłym głosem (przepitym). Handlował się długo. W końcu (zabrał) wypłacił ojcu należność z dużego skórzanego worka na stół układając pieniądze w rzędzie. Załadowali świnię na wóz. Gdy już był na wozie, zwrócił się do ojca i powiedział:
- Junek ! Alem, cię oszukał o talara!. Podciął konie i odjechał. Ojciec zły na niego mówił do matki :
- cygun cygański, jeżeli oszukał to mógł już ten pysk trzymać (nie mówić o tym).
Serwa pił coraz więcej. Ciotka miała z nim wiele kłopotu.
Kiedyś z załadowanym wozem świniami, jechał do domu. Było już ciemno. On pijany usnął na wozie. Konie same szły. Przez otwartą bramę wjechały na cmentarz. Szły przez groby i wreszcie stanęły.
Raz gdy był pijany, ale jeszcze trochę trzeźwy, gdy ciotka mu docinała słowami, zaczął ją gonić z nożem masarniczym. Uciekła, zamknęła się w pokoju.
Kiedyś gdzieś byli na weselu. Upił się i zesrał, ale chodził dalej. Ciotka poczuła. Zabrała go na strych i przy kominie wytarła mu spodnie.
Kiedyś zaś lekarz zapisał lekarstwo – po parę kropel. On wypił całą zawartość buteleczki – nic mu nie było.
Główna ulica Niałka Wielkiego w kierunku Obry. Do dziś mieszka w nim Jerzy Rzepa, wnuk Michała, brata mojej prababci Marianny Tomińskiej. |
Miała troje dzieci: Martę, Manię i Jasia. Otrzymywała rentę po mężu. Z żywnością były trudności. Matka ile mogła, wspomagała. Ojciec raz zwrócił matce uwagę:
- dajesz, miała gospodarstwo, to przefurtaniła,
- bądź cicho – jak mieli toś kiełbasę jadł, ...odtąd ojciec już więcej nic nie mówił.
Jeszcze w trakcie sprzedaży gospodarstwa w Borui, rodzice byli przeciwni a zwłaszcza ojciec : wyraził się, "że wyjdą na dziady” (bo sprzedają ojcowiznę)...(cdn.)
4 pisz śmiało:
Bardzo ciekawa saga rodowa.
Tyle różnych wspomnień.
Pozdrawiam serdecznie i zapraszam.
Bardzo ciekawy ten krajobraz z chałupką na pierwszym zdjęciu. Widzę, że i Twoje rejony muszę (kiedyś) odwiedzić.
Niesamowicie się czyta te historie. Dzięki, Marcinie.
Nawet nie wiecie jak mi miło :)
Dzięki.
Prześlij komentarz