niedziela, 31 lipca 2011

Rurzyca

za:
- bezbłędną nawigację bez nawigacji,
- spaghetti,
- szkockie zbożowe mieszańce,
- stado dzików,
- wieczór,
- zachód,
- poranek,
- okno na świat,
- rodzinny dom i normalność,
- za Was...Bożenko, Zbyszku, Miłoszu...

sobota, 30 lipca 2011

Z rozmów męsko-męskich (część jedenasta)

 - tatusiu? A czego ty tak wciąż szukasz w tym piasku?
- widzisz synku! Człowiek stworzony jest na to by szukać prawdy.

poniedziałek, 25 lipca 2011

...bo duszę się w tej klatce...

"Przebywszy taki świat drogi
szlak niebieski i tę świętą ziemię
mogłem już sobie iść w cichości

pagóry i pagórki zausznicze
doły dołki padoły niwy posępne
rzeki ciemne i topiele
pola miny i naganki
to powietrze ciężarne nabite prochami
że oddechy jak huki wojenne
- przebywszy taki świat drogi
mogłem już sobie iść w cichości

i już ruszyłem nawet, siostro miłosierna
już mnie tam niosły stopy dwie
ale nagły i skądinąd
w bok na nowe manowce

pchnął mnie wiew".
Droga z Kiełpin do Wolsztyna. 
Czas w drogę. 
Wczoraj minęło 32 lata od śmierci Steda. 

niedziela, 24 lipca 2011

Ocalić od zapomnienia (wspomnienia Jana Tomińskiego) - część szósta

"...Młodsza siostra matki – Agnisia (Rzepa), wielu miała amantów. Żaden jej się nie podobał. W końcu wybrała rzeźnika Serwę (Józefa), który początkowo pracował w gospodarstwie żony w Borui. Wnet je sprzedał i osiadł w Siedlcu jako rzeźnik, gdzie wybudował dom z urządzeniem masarniczym. Ojciec i matka moi nie byli radzi ze sprzedaży gospodarstwa. Jeszcze przed ożenkiem, gdy gospodarzył dziadek Rzepa (Stanisław 1836-1906), wybuchł pożar w gospodarstwie. Zdaje się, że spaliła się stodoła i nawet dom.
Chałupa w Borui. Niestety nie wiem, gdzie znajdowało się gospodarstwo Stanisława Rzepy.
Do odbudowy dopomogła rodzina. Rodzina Rzepów z Nowej Wsi pod Zbąszyniem z której pochodził ojciec matki. Kupili nowy zegar ścienny, który otrzymała matka po sprzedaży gospodarstwa. 
Jako chłopca, mogłem mieć cztery lata, zabrali mnie rodzice do Borui. 
To zapewne tą drogą przyjechał Jan Tomiński ze swoimi rodzicami (Janem i Marianną).
Boruja od strony Tuchorzy.
Mglisto przypominam sobie dziadzię. Zdawał mi się wysoki, trochę pochylony. Stało na podwórzu jakieś grube drzewo z którego pnia wyrastały latorośle. Pod płotem znalazłem dwie małe buteleczki. Bałem się je zabrać. Schowałem je w leżące obok rury, zdaje się od pieca. Później widziałem buteleczki wyrzucone, a rury były na wozie ojca. W czasie sprzedaży gospodarstwa rodzice zabrali krosna z całym urządzeniem i inny drobny sprzęt. Pamiętam, że były jakieś dzwonki wielkości dużej filiżanki. Miały to być dzwonki od owiec. Był też nóż zakrzywiony do wyrzynania węzy z kószek. Były też szafy i skrzynie.
Dzwonek i nóż o którym Jan Tomiński pisał. Są w moim posiadaniu.
Babcia (Marianna Rzepa z domu Waligórska, ur. 1845-?), zamieszkała u syna Michała (Rzepy, ur. 1870-1923) w Niałku Wielkim. Raz po raz mieszkała i u nas (w Siedlcu). Nie pamiętam kiedy dziadzia zmarł. W ostatnim czasie zamieszkał u Sióstr Zakonnych w Wolsztynie (Zgromadzenie Sióstr Miłosierdzia św. Wincentego a Paulo) i tam zmarł (podobno rak na języku). 
Serwa uruchomił rzeźnictwo w Siedlcu. Miał konia. Skupował w okolicy świnie do uboju a z wyrobami jeździł do sąsiednich wiosek aby je sprzedać (m.in. do Kiełpin). Chętnie u niego kupowano, miał dar do sprzedaży ale i towar miał dobry. Raz zabrali mnie rodzice (Jan i Marianna) ze sobą do Serwy. Widziałem wędzące się kiełbasy i szereg dzieci i kobiet z dzbankami po kiszczonkę. Zdaje się, że otrzymywali bezpłatnie. Dwa razy ojciec (pamiętam) przyniósł dużą głowę (prawdopodobnie krowią) i rozcinał na kawałki. Jednego wieczoru ojciec i matka wybierali się do Siedlca (do Serwy). Wybiegłem za nimi wołając: „przynieście mi karmelków”. Wtem przewróciłem się w ciemnej kuchni na drewniane wiadro od świń. Przecięło mi nad okiem dość głęboko. Długie lata pozostał ślad – blizna.
Ojciec nieraz dostarczał drzewo do wędzenia. W Siedlcu jednak Serwa długo nie był. Sprzedał dom i wraz z żoną wywędrowali do Berlina. Siostra matki pamiętam, przyszła z dzieckiem na ręku (Martą) na pole gdzie rodzice z nią długo rozmawiali (prawdopodobnie o sprzedaży rzeźnictwa). Później nieco matka wysyłała jej nowo uszytą suknię od krawcowej koloru ciemnozielonego, układaną w fałdy przyfastrygowane.
I w Berlinie nie zagrzali miejsca. Wywędrowali na Śląsk. Ze Śląska przywędrowali do Kębłowa. 

Droga do Kębłowa od strony Świętna.
Tam Serwa prowadził rzeźnictwo. W dzień przed odpustem w Kębłowie przyjechał Serwa pijany. Po wejściu do mieszkania zwalił się na ziemi; o świecie nie wiedział. Ciotka (Agnieszka) musiała go rozebrać, żeby ułożyć w łóżku. Przy tym porządnie mu nabiła po "pysku". W jednym miejscu miał dość duży siniec. Na drugi dzień wstał trzeźwy. Golił się patrząc w lustro.
- Agnieszko zawołał , chodź jeno, patrz co ja to mam - wskazując na siniec,
- No co - odrzekła – musiałeś w coś tryknąć, gdy wczoraj byłeś nażłopany. Uwierzył.
Zalepiła mu siniec plastrem. Przed swoim mieszkaniem urządził stoisko i sprzedawał wyroby wesoły. Gdy jakiś interesant zwrócił mu uwagę na siniec zalepiony zażartował: "panna mnie wczoraj ugryzła".
Pamiętam jak sprzedawał – rodzice wtedy zabrali mnie do Kębłowa na odpust. Nieraz do pomocy, jak i tym razem pojechała (moja) siostra Bronia (Tomińska, ur.1891-1969, niezamężna) nieraz i Frania (Tomińska, ur.1893-1978, niezamężna). Bronia nauczyła się wyrobów masarniczych. 
Z Kębłowa pociągnęli Serwowie do Kargowy. Tu już (Józef Serwa) nie prowadził samodzielnego warsztatu, tylko pracował w większym przedsiębiorstwie. Przede wszystkim skupował towar  do uboju. Posiadał żyłkę handlarską. Ojciec nie mówił na niego inaczej jak „ten cygun”.
Już z Kargowy przyjechał do ojca kupić świnię (pamiętam przyjechał wozem przykrytym grubą siatką zaprzężonym  w dwa konie). 

Józef Serwa zapewne jeździł wozem podobnym do tego po lewej. Zdjęcie ze Skansenu w Wolsztynie.

Ubrany w długi szarobrązowy płaszcz z batem w ręku grubym, mówił głośno ochrypłym głosem (przepitym). Handlował się długo. W końcu (zabrał) wypłacił ojcu należność z dużego skórzanego worka na stół układając pieniądze w rzędzie. Załadowali świnię na wóz. Gdy już był na wozie, zwrócił się do ojca i powiedział:
- Junek ! Alem, cię oszukał o talara!. Podciął konie i odjechał. Ojciec zły na niego mówił do matki :
- cygun cygański, jeżeli oszukał to mógł już ten pysk trzymać (nie mówić o tym).
Serwa pił coraz więcej. Ciotka miała z nim wiele kłopotu. 

Kiedyś z załadowanym wozem świniami, jechał do domu. Było już ciemno. On pijany usnął na wozie. Konie same szły. Przez otwartą bramę wjechały na cmentarz. Szły przez groby i wreszcie stanęły.
Raz gdy był pijany, ale jeszcze trochę trzeźwy, gdy ciotka mu docinała słowami, zaczął ją gonić z nożem masarniczym. Uciekła, zamknęła się w pokoju.
Kiedyś gdzieś byli na weselu. Upił się i zesrał, ale chodził dalej. Ciotka poczuła. Zabrała go na strych i przy kominie wytarła mu spodnie.
Kiedyś zaś lekarz zapisał lekarstwo – po parę kropel. On wypił całą zawartość buteleczki – nic mu nie było.

Główna ulica Niałka Wielkiego w kierunku Obry. Do dziś mieszka w nim Jerzy Rzepa, wnuk Michała, brata mojej prababci Marianny Tomińskiej.
Z Kargowy przywędrowali do Wolsztyna. Objęli rzeźnictwo i gościniec na narożniku ulicy 5 Stycznia – narożnik od ulicy (Dr Kocha). Tu gospodarzyli dwa tygodnie. Wybuchła I wojna światowa. Poszedł na wojnę zaraz w pierwszych dniach. Jeszcze przed odejściem trochę awanturował, bo koniecznie chciał mieć kaczkę upieczoną na drogę. Wkrótce potem zmarł na „cukrową chorobę”. Przez wojnę ciotka mieszkała w Wolsztynie w małym domku przy ulicy 5 Stycznia naprzeciw rzeźnictwa pana Bocera przy uliczce Wodnej. Dziś tego domu już nie ma. 
Jan Tomiński nieco mylił się w tym opisie. Sklep mięsny p. Bocera, znajdował się faktycznie przy ul. 5 Stycznia (dziś jest tam sklep spożywczy-zdjęcie wykonano przed wejściem ). Ubojnia zaś znajdowała się przez czas jakiś naprzeciw sklepu, mniej więcej na terenie obecnego Domu Rzemiosł, przy ul. Słodowej. Uważam, że dom w którym mieszkała Agnieszka Serwa znajdował się w rejonie obecnego sklepu z artykułami AGD, przy ul. Słodowej, widocznego na zdjęciu a dokładnie pomiędzy tym budynkiem a szaletami miejskim (tutaj niewidocznymi).
Ulica Wodna znajduje się w całkiem innym miejscu Wolsztyna.


Miała troje dzieci: Martę, Manię i Jasia. Otrzymywała rentę po mężu. Z żywnością były trudności. Matka ile mogła, wspomagała. Ojciec raz zwrócił matce uwagę:
- dajesz, miała gospodarstwo, to przefurtaniła,
- bądź cicho – jak mieli toś kiełbasę jadł, ...odtąd ojciec już więcej nic nie mówił.
Jeszcze w trakcie sprzedaży gospodarstwa w Borui, rodzice byli przeciwni a zwłaszcza ojciec : wyraził się, "że wyjdą na dziady” (bo sprzedają ojcowiznę)...(cdn.)

Autor wspomnień, mój dziadek Jan Tomiński (1901-1974). Jak widać nieobce były jemu lustrzanki. Druga z lewej Helena Tomińska z d. Reymann (1899-1960), moja babcia. Pozostałe dwie osoby są mi nieznane.

sobota, 23 lipca 2011

Wieża w Olejnicy (część druga)

I wróciłem. Gdy 16 lipca tego roku stepowałem po raz drugi w swoim życiu na "Januszowe Wzgórze" (nie jest to co prawda żadna Perehyba, Chryszczata czy inna jako taka Czantoria), wznoszące się li tylko 92 metry ponad poziom przyjęty morza (na terenie Przemęckiego Parku Krajobrazowego), 
byłem pełen werwy a co najważniejsze myśli i doświadczeń z poprzedniej eskapady, po której nie raz zrywałem się z krzykiem w nocy. 
Trauma z czasem minęła a swoją odwagą słodko zachęcałem do wejścia po tych 80 schodkach, towarzyszących mi towarzyszy broni. Na wieżę widokową w Olejnicy, która ma  t  y  l  k  o    19, 5 metra, ale za to jest najwyższym tego typu obiektem w Wielkopolsce, wybrałem się po kilkugodzinnym leniuchowaniu nad Jeziorem Wieleńskim wraz z fiolką i janim. Gdy stanęliśmy przed pierwszym schodkiem usłyszałem głos żeński:
- ty chcesz na to wejść?, po czym odezwał się głos dziecięcy,
- idziemy tam mama.
Mama jak przyznała tego samego dnia późnym wieczorem w całkiem innym miejscu, nigdy sama nie weszłaby na toto (już nie wejdzie) gdyby nie głos dziecka.
Zatem krok po kroku, step baj step, przodując trzyletniemu dziecku i jego rodzicielce, wspinałem się na to drewniane "nieszczęście", wybudowane dwa lata wstecz za małowiela 50 klocków (używam waluty polskiej). Chyba na dziesiątym stopniu doznałem déjà vu (co tutaj oznacza: złych wspomnień). Pierwsza myśl - wycofanko.
Spojrzałem za siebie, zobaczyłem Janka i usłyszałem jego głos : idziemy,  idziemy, ale fajna praca. No cóż - pomyślałem. Zastanowiłem się tylko w którą stronę przewrócę się z tymi modrzewiowymi palami, na których opiera się to "diabelstwo". Step baj step, podest drugi, trzeci, czwarty. Nie odzywałem się na żadne słowne zaczepki, wzrok utkwiony miałem w chmury, przeklinałem w duchu budowniczego obiektu Szymona Jęśkowiaka z Brenna i jego pomocników (przepraszam panie Szymonie) a drewniana poręcz trzeszczała od nieznanej mi wcześniej siły mojego uścisku. Aha! Jak wznosiłem się coraz to wyżej i wyżej dobiegały do mnie głosy ze szczytu wieży. Głosy ludzi czy aniołów? A może upadłych aniołów, którzy wznieśli się?? Okazało się co innego ale ajn moment jak powiedziała wróżka do...(...).
Sam nie wiem jak to się stało, że we trójkę weszliśmy na tego "potwora". 
Była sobota, godzina koło osiemnastej. Na tarasie widokowym zastałem Henryka Jurołojcia, który bywa tam często, łikendową porą, służąc swoją wiedzą na temat roztaczającego się widoku na przestrzeni trzystasześćdziesięciostopniowej; budowli widocznych lub niewidocznych na widnokręgu lub w jego pobliżu. To jego dziełem jest poręcz a raczej malowidła na niej się znajdujące, poczynione farbą białą i pędzelkiem, przedstawiające strzałki ze wskazaniem miejscowości lub innych geograficzno-podróżniczych miejsc, które mogą zostać dostrzeżone z wieżyczki. Pan Henryk służy nawet swoim sprzętem optycznym, wypożyczając go nieodpłatnie himalaistom osłonińskim.
Trzymałem się kurczowo owej poręczy. Nie byłem w tym osamotniony.
- Co ja tutaj robię, pomyślałem, widząc przed sobą wieżę gieesemkę. 
Sam nie wiem kiedy pocykałem zdjęcia. Sam nie wiem kiedy zmieniłem obiektyw...
Zapiera dech w piersiach wieża widokowa w Osłoninie. 
Oj zapiera.
Dla widoku jezior Osłonińskiego, Trzytoniowego, Białego, Radomierskiego, Breńskiego, Górskiego, Wyspy Konwaliowej, wież kościołów w Przemęcie, 
Wieleniu, Brennie, Lginiu, Dłużynie warto. Zaprzeć się w sobie i wejść.
Będzie trzeci raz?
Strach jest ale poprawy nie ma.

piątek, 22 lipca 2011

Wolsztynówki-pomostówki : bawełnianka rozcapierzona

Pomost na Bielniku w Wolsztynie.

czwartek, 21 lipca 2011

Edzio i dzieci (Edward Tomiński część czwarta)

Dzieci i ich nauczyciel Edward Tomiński
Zdjęcie wykonane zapewne pomiędzy 1932 a 1939 rokiem przy szkole w Sączkowie. Być może jednak, że w Buczu. Jeśli w Buczu to pomiędzy 1930 a 1932 rokiem. Tego dokładnie nie wiem. 

Dodatek prowincjonalny (popostowy).
Rozbawiony, zachęcony ale i zamyślony komentarzem czytelników, doklejam jeszcze jedno zdjęcie wydaje się, że z zajęć wychowania fizycznego. Czas i miejsce jak wyżej.

Musztra jak ta lala. Ciekawe co na to polscy żołnierze.
A Tomka i tak sobie posłucham. 

Zdjęcia pochodzą ze zbiorów rodzinnych.

środa, 20 lipca 2011

Wolsztynówki-polówki : łan tu, łan tam

Pomiędzy Kiełpinami a Wolsztynem w kierunku południowym. Przy drodze polnej.

wtorek, 19 lipca 2011

Wolsztynówki-wyjazdówki : Auto-Lak

poniedziałek, 18 lipca 2011

Chorzemin II

Doprawdy! Ja to jakiś niewidomy jestem albo i nawet niesłyszący. A najlepiej to ślepo - głuchy. Dziś to bowiem dowiedziałem się, że w pobliżu Wolsztyna, na opłotkach wsi Chorzemin, znajduje się (sic!) kopalnia.
Kopalnia torfu. Do jej wydobywania służy koparka koloru żółtego. Dziś stała pod lasem. 
Na baraku głównym, chyba sprzedażno-biurowo-mieszkalnym, lub ogrodzeniu, znajdowała się tabliczka z imienia, nazwiska i miejscowości wymieniająca właściciela, alem tak się zlęknął owczarka niemieckiego, takiego popularnego wilka, pilnującego dobytku, że nie tylko nie zrobiłem zdjęcia ale nie zapamiętałem właściciela tej prywatnej odkrywki. 
Dziś po raz pierwszy objechałem rowerem Jezioro Wolsztyńskie, tzw. Szlakiem Żurawim. Podobno tylko osiem kilometrów.
W każdym razie. Co podobno, to podobno. 
Pewnikiem zaś jest to, iż niniejszy post pisałem na stojąco.

niedziela, 17 lipca 2011

Z rozmów męsko-męskich (część dziesiąta)

- Tatusiu? A gdy będę miał tyle lat co ty, to czy coś się w moim życiu zmieni?
- Nie synku! Prawie nic się nie zmieni w Twoim życiu - odparł tatuś. Jedynie to, że to Ty będziesz mi robił zdjęcia a nie ja Tobie.


Wieś Osłonin, położona na terenie gminy Przemęt, powiatu wolsztyńskiego. Na moście biegnącym przez przesmyk na Jeziorze Wieleńskim. Mojej Krainie Tysiąca i Jednego Serca. Niewiele jest takich miejsc w Wielkopolsce. Może nawet w ogóle. Mało w Polsce. Wcale na świecie. Bo mój świat to tam gdzie jestem.

piątek, 15 lipca 2011

Wolsztynówki-jeziorówki : pomostownik chybotliwy

Na pomoście wypożyczalni sprzętu wodnego nad Jeziorem Wolsztyńskim.

środa, 13 lipca 2011

Pod bukiem

Sami o wszystkim decydować. 
Będziemy w końcu. 
Ale jeszcze nie teraz.


W wolsztyńskim Parku oczywiście.

wtorek, 12 lipca 2011

Oczy mam otwarte

"...Na dworze, na tym świecie, noc już jest. Noc. Taka sama jak wczoraj na pewno. Księżyc już wyszedł chyba, tak jakbym go czuł...Cisza też panuje bezmierna. Nic nie słychać, z lasu żadnego głosu, ze wsi, z nieba, znikąd. I ja leże cicho. Cicho i dostojnie. Tak jak przystało. Oczy mam otwarte, a w głowie wielkie stada myśli...".

Aleja lipowa  w Parku Miejskim. Przyczółek zachodni.

niedziela, 10 lipca 2011

I może to jest to właśnie

"...mleczną drogę...każdy w sobie ma, każdy w sobie nosi te miliardy gwiazd, gasnących powoli jedna po drugiej, zjadanych przez troski, choroby, nieszczęścia i kataklizmy, ale dużo ich – gwiazd, niezliczenie, miliardy i jeszcze ciągle nowe się rodzą, i może to jest to właśnie, co trzyma nas. Może to jest to, ten ciężki cud, za sprawą którego udaje się jednak wyleźć z mroków jamy na powierzchnię, i żyje się dalej. Świeci się dalej...".

piątek, 8 lipca 2011

I powiedział Pan

a każde ziarno będzie piękne w swojej odmienności
a każde ziarno warte będzie nadanego życia

Park Miejski w Wolsztynie. Aleja główna w kierunku zachodnim.

wtorek, 5 lipca 2011

Zawody pływackie na Jeziorze Wolsztyńskim 2011

Od 2007 roku na Jeziorze Wolsztyńskim, odbywają się zawody pływackie, od 2008 roku noszące nazwę im. Tadeusza Mazura, jednego z najwybitniejszych pływaków długodystansowych. Zawody tegoroczne odbyły się w dniu 3 lipca, przy nieciekawej aurze, lecz z udziałem wielu zawodników (obu płci). Z tego co zauważyłem ścigano się na dystansach 100, 200, 1000 metrów i prawie 3000 (dokładnie nikt tego nie wie). Organizatorami zawodów był : Urząd Miejski w Wolsztynie, Miejski Ośrodek Sportu i Rekreacji w Wolsztynie, Powiatowe Zrzeszenie LZS w Wolsztynie, Urząd Marszałkowski Województwa Wielkopolskiego oraz Wielkopolski Okręgowy Związek Pływacki.
Drugi z lewej Sebastian Mazur, najmłodszy syn memoriałowego bohatera Tadeusza Mazura, na lewo od niego jeden z uczestników biegu na 1000 m. Krzysztof ! Najważniejsze, że dopłynąłeś, nieważne na którym miejscu, Sebastian - pozdrawiam.
Nie wiem dlaczego, ale kolor biały zawsze mi się kojarzy z mąką, nad wodą jednak świetnie kontrastuje. Pozdrowienia dla sędziów.
Nerwówka przed 3 kilometrami (prawie trzema - nikt nie wie dokładnie iloma).
Na pontonie wszechczuwający zastęp wolsztyńskiej Straży Pożarnej. Tomasz ! Widzę, że nie odpuścisz żadnej okazji, by zamoczyć tyłek.
Nerwówka ciąg dalszy.
Każdy ma swój sposób na pierwszy kontakt.
Ostatnie poprawki...
...i poszły konie po betonie.
3 lipca 2011 roku w Wolsztynie odbyła się impreza sportowa, która jak można było przeczytać w regulaminie zawodów miała m.in. na celu "popularyzację pływania na wodach otwartych, oraz propagowanie rekreacji i aktywnego wypoczynku". 
Nie na darmo wcześniej wymieniłem organizatorów tychże zawodów, jednakże osoby dzięki którym tak na prawdę od 5 lat się odbywają, pozostaną anonimowi. To Wam wielki ukłon czynię, relacjonując niewielki fragment tego wydarzenia sportowego, gdyż trudno znaleźć na stronach internetowych "organizatorów" - wszystkich wymienionych, nawet jakiejkolwiek wzmianki o powyższym. Czy zatem Wasza zasługa w promocji pływania organizatorzy polega na kupnie pucharów, dyplomów i innych upominków? Milczę w tym miejscu, zapraszając jednocześnie na stronę "Wodnika" (jedyna relacja z imprezy) z którego niedługo niejeden i niejedna pokaże Mazurom, kto najlepiej w Polsce pływa. 

11.07.2011
Dopisek prowincjonalny. Dnia 6 lipca na stronie Urzędu Miejskiego w Wolsztynie, ukazała się nota dotycząca zawodów. 
Cieszymy się.