sobota, 6 sierpnia 2016

nagi sad (między końmi także były przepaści jak między ludźmi)


"...Może zresztą i niewdzięczny był mój żal do niego, bo przecież zrobił wszystko, aby mój przyjazd był godny tej nauki, której liznąłem w mieście, chociaż ja naprawdę najbardziej cieszyłem się z tego, że wreszcie mam już poza sobą wszelką naukę, z którą przez te wszystkie lata mogłem jakoś dojść do zwykłej zgody, nie mówiąc już o zażyłości. Jechałem przecież furmanką, w latrach co prawda, nie żadnym półkoszkiem weselnym czy bryczką, ale przecież wybierałem się piechotą. I siedzenie miałem osobne, wysokie, z owsianej słomy, derką nakryte, jak ktoś znaczny, a woźnica siedzący na przodzie z tak wielką miłością i uszanowaniem był dla mnie, jakby urzędnika wiózł na podatki albo księdza do parafii, że chętniej mówiłby mi "panie" niż - "synu".
A przede wszystkim koń na tę okazję był godny. Nie jakieś tam marne szkapisko od pługa, z zaropiałymi oczami, wyleniałe albo i parszywe, lecz prawdziwy koń dworski, kary jak otchłań, który na tych swoich nogach - łodygach szedł jakby ziemię lekceważył. Przez całą zresztą tę długą szczerbatą drogę trącał się raz po raz o kościsty dyszel, straszył naszelnikiem, uskakiwał przed jakimiś zwidziadłami, niedostępnymi naszym oczom, łbem butnie potrząsał, a wszystko z niezadowolenia, że idzie w zwykłym chłopskim zaprzęgu, ciężkim i skrzypiącym jak ludzkie życie. Nic zresztą dziwnego, skoro nawykły był do powozu, do strzelistości bata, do stangreta, i w ogóle do ludzi nie takich jak my, i nie do zwykłych powszednich dni, lecz do tych okazji weselnych, kiedy to podniecenie ludzi udziela się także koniom, i może taki też wydawał mu się świat, a tymczasem chłopski wóz wymaga pokory od zwierzęcia i wyrozumienia równego człowieczemu. 
Cóż to był jednak za koń! Kiedy patrzę teraz na te marne resztki rodzaju, konie niekonie, raczej ich cienie, odarte ze wszystkich swoich blasków, nawet z przywiązania ludzkiego, i spełniające już tylko ostatnie, codzienne posługi, jakby w przeczuciu swojego bliskiego kresu, myślę sobie, że przyjdzie czas, a pożałują ludzie koni. Chowano przecież konie więcej nieraz dla pociechy niż dla ziemi, bo ziemi było często tyle. co dla motyki.
Ale wtedy był czas na konie i między końmi także były przepaści jak między ludźmi. A ten, co nas wiózł z miasta, był jak pan, który się zniżył do człowieka. I choć zwierzę nierozumne, czuliśmy się z ojcem skrępowani, że nas ciągnie. Ani go raz ojciec batem nie uderzył, ani nie pognał, ni lejców nie ściągnął, siedział jakby urzeczony tym karym, lśniącym zadem kołyszącym mu się przed oczyma..."
Tekst: Wieslaw Myśliwski
Kadry z ulicy Garbarskiej w Wolsztynie.
 

0 pisz śmiało: