niedziela, 31 lipca 2016

nagi sad (czas tego dnia nie zamglił)

"Pewnie już nigdy nie pozbędę się tego dziwnego przekonania, któremu nawet pamięć moja przeczy, że do tej wsi, rodzinnej przecież, w której dzieciństwo moje spędziłem, młodość, a mogę już chyba powiedzieć, że i całe życie, przybyłem skądś z dalekiego świata, a było to w dniu, kiedy przywiózł mnie ojciec z nauki w mieście; to był jedyny, jak dotąd, powrót w moim życiu, dlatego do tej pory czas tego dnia nie zamglił. Chociaż z miasta do wsi było raptem dwadzieścia kilometrów, a jak mówiono za mojej młodości: trzy mile, a za młodości mojego ojca: osiemnaście wiorst - koniem, a wiorsta mniej - piechotą, na ścieżki, licząc od krzyża rozpiętego nad wsią przeciwko burzom z południa do żydowskiej karczmy, od której zaczynało się miasto.
W czasie tej długiej wtedy jazdy czułem się jak człowiek, który po raz pierwszy jedzie do miejsca, co stać się ma odtąd jego przeznaczeniem, i ciekaw jest ludzi, domów, życia, i o ziemię pyta, o urodzaje i nowiny, a w sercu swoim wiezie gołębi prawie lęk przed tym właśnie, czego jest tak bardzo ciekaw. Ale tak po prawdzie to nie wyobrażałem sobie, abym mógł jechać gdzie indziej, a nie do tej swojej wsi, poza którą świata nie widziałem.
W świecie zresztą byłem tyle, co na tej nauce, i nie przyzwyczaiłem się jakoś do innego. Może za krótko, żeby się przyzwyczaić, albo też w niedobrym miejscu zetknąłem się z tym światem, bo w szkole. Ale ten świat, wydaje mi się, znam nie najgorzej. Jeszcze gdy dzieckiem byłem, nasłuchałem się o nim wiele, a nie miał on dobrej sławy u ludzi. Kto tylko wyruszał w ten świat, brał ziemi węzełek z sobą, jakby się z tą ziemią rozstawał, nieraz, bywało, ktoś wracał z połowy już drogi, inny oko sobie wykłuł albo rękę odrąbał, inny znów powiesił się w swojej starej stodole, żeby świata tego uniknąć, a niejeden przepadał w tym świecie na wieki; nawet dzieci tym światem straszono, kiedy się piekła już bać przestawały. Dlatego też świat nigdy nie wzbudzał we mnie zaufania, a to chroniło mnie przed myślą wyruszenia stąd gdziekolwiek i stanowiło zarazem najpewniejsze źródło mojej wiedzy o tym świecie. 
Zresztą cóż mógłbym robić gdzieś tam w świecie, sam wśród obcych ludzi? Zżarłaby mnie tęsknota, jak niejednego już zżarła. Skąd mogę wiedzieć, co by mnie spotkało gdzie indziej - a co człowieka omija, bywa zwykle gorsze od tego, czego doznał. Tu przynajmniej przeżyłem swoje życie w przekonaniu, że jest to jedyne miejsce na ziemi, gdzie mnie nic innego spotkać nie może prócz tego, co każdego spotkać musi. Gdzieżby się zresztą miał lepiej aniżeli tu, gdzie wszyscy swoi, gdzie człowiek zna wszystkich i człowieka znają, z dziada pradziada go znają, z przeznaczenia, niczym z księgi gminnej, z samego siebie, znają go, zanim się jeszcze urodzi, i człowiek także zna innych, zanim się urodzą. A w miejscu, gdzie się człowiek urodził, wszystko jest mu przyjazne, i ptak, i kamień, a noc i dzień dzielą się nie według światła i ciemności, lecz według snu i przebudzenia człowieka. I nieszczęścia, choć bolesne, nie są człowiekowi wrogie, lecz nieuniknione, i nawet śmierć nie jest mu obca i zła, jak ją niektórzy oczerniają, lecz zadomowiona jak w rodzinie, a chociaż w pole nie chodzi, sumienia za to pilnuje i tak ze wszystkimi zżyta, że ma o każdej porze dnia i nocy wstęp do każdego domu; że nawet postać ma ludzką i narzędzie ma z doli ludzkiej, wprost spod stodoły, z zapola czy z rąk człowieka wzięte. Może też dlatego na tę śmierć wracają ludzie do swoich stron, w nadziei że się z nimi po znajomości obejdzie..."

Tekst: Wiesław Myśliwski
Kadry z ulicy Garbarskiej w Wolsztynie.

0 pisz śmiało: