poniedziałek, 22 sierpnia 2016

nagi sad (wyglądałem go jak kania deszczu, a dusza mszy)


"...Wyglądałem go już od wczesnego rana. Najpierw w podnieceniu, które tego ostatniego dnia udzieliło się nawet martwym sprzętom, a potem z niepokojem, bo miał przyjść najpóźniej w południe. Wyglądałem go jak kania deszczu, a dusza mszy. Tym bardziej że wszyscy zdążyli się już rozjechać, jeden przed drugim, aby nie odjeżdżać jako ostatni, a po sobie zostawili pustkę jak po morowym powietrzu, w której rad nierad zostałem sam z tym dręczącym i coraz dłuższym czekaniem na niego.
Opustoszały pokój zdawał się świadczyć, że mieszkańcy uciekli z niego w popłochu. Wszędzie walały się jakieś papiery, kartki z książek, słoma z sienników, jakieś strzępy i śmiecie, a ściany i sprzęty, przytulne dotąd, odarte teraz były ze wszystkiego. Miałem wrażenie, że pokój obnażył się przede mną aż do wstydu, poodsłaniał swoje ułomności, kalectwa, zniszczenie swoje i starość. Te wszystkie zadrapania, pęknięcia, pajęczyny, kurze, mrok w kątach i stęchlizna okazały się prawie ludzkie. Pewnie dlatego czułem się dziwnie obco, tym bardziej, że już południe minęło, a ojca wciąż nie było.
Wreszcie zjawił się, ale nie ten sam, tknęło mnie to od razu. Wszedł w drzwi z gotowymi słowami, bo zanim zdążyłem się podnieść z łóżka na jego widok, powiedział:
- Przyjechałem po ciebie, synu. - I popatrzył na mnie, oczekując tej mojej radości, którą sobie przez drogę ułożył.
- Jak to? - spytałem zdziwiony.
- Koniem - rzekł, a uśmiech zadrgał mu na twarzy. - Chodź, wyjrzyj na dwór.
Nie wiedziałem, co powiedzieć. Chwyciłem się jakiejś mglistej nadziei, że może żadnym koniem nie przyjechał, tylko tak sobie wymyślił, ażeby się potem pośmiać trochę ku rozweseleniu, a trochę gorzko. I nawet gdy już zobaczyłem tego konia, który stał przed domem uwięziony w zwykłym wozie - uwięziony, nie zaprzęgnięty - i oganiał się przed upałem karą smugą ogona, jeszcze się broniłem, chociaż sam nie wiedziałem dlaczego.
Czułem na sobie przenikliwy wzrok ojca, słyszałem prawie, jak bardzo pragnął, abym się pogodził, jak mnie tym swoim pragnieniem obłaskiwał, zagadywał, prosił, i mimo, że zdawałem sobie sprawę z niedorzeczności mojego sprzeciwu, broniłem się jeszcze, może nawet nie tyle przed ojcem, ile przed samym zaskoczeniem, bo nie lubiłem być zaskakiwany, nawet wtedy, gdy miało to na celu sprawienie mi większej przyjemności, odczuwałem je jako przemoc, jako podpatrzenie, rozpoznanie mojej słabości, a nawet wtargnięcie poza granice samopoczucia, gdzie się na ogół człowiek siebie już nie spodziewa, lecz gdzie każdy jest już domysłem, czyimś osądem, wyobrażeniem czyimś, a więc mimo woli sobą..."

2 pisz śmiało:

Stanisław pisze...

Marcin napisz wreszcie coś nowego na swoim blogu. Bo jak rano włączam komputer i nie ma Twojego nowego wpisu to dalej dzień się " nie kręci".
Stanisław

chalupczok pisze...

Dzięki, to bardzo miłe co napisałeś. :-)
Pozdrawiam.