wtorek, 21 kwietnia 2015

‎Spotkanie z hedżhogiem

o wyjeździe rowerowym w niedzielne popołudnie z Jankiem do cebulki, szpinaku, sałaty, rzodkiewek i tych innych smakołyków w miejsce, gdzie dla nas przeuroczo rosną, a po ich zroszeniu wodą wiosenną, powrocie, i przystanku wspinaczkowym w parku linowym, gdzie dziecku zachciało się pić i o tym, że sięgnęło się do podręcznego plecaka, którego zaniedługo wyrzucę, gdyż pęka w szwach i nie znalazło się butelki cytryna-malina i zadzwonieniu w mojej głowie niekościelnego dzwona w tym nachyleniu, nad znalezieniem napoju, że go nie ma w plecaku, którego niebawem wyrzucę, że raczej na pewno zostawiło się włączony grzejnik elektryczny, który nie powinien być włączony w tamtym miejscu, wśród rzep, słoneczników, pod naszą nieobecność, przez dłuższy czas, i powiedzeniu tego Jankowi, powiedzeniu, że trzeba wrócić, na co usłyszałem - zróbmy to szybko - a licznik w jego zielonym wybił sześćtrzydzieści i by po wszystkim, po odłączeniu wtyczki od kabla i zabraniu butelki cytryna-malina z ławki pojechać najkrótszą ze znanych dróg do naszego zamku i o tym, że jadąc tamtędy, tą drogą, napotkało się hedżhoga, i nie był to ten, którego jakiś czas temu uratowało się życie, polewając jego nos wodą w upale potwornym, nie był to ten, tamten był inny...  

1 pisz śmiało:

Drewno pisze...

Sympatyczne spotkanie i fajne zdjęcia - bardzo lubię te kolczaste zwierzęta.