Było tak około siedemnastej-pięćdziesiąt-sześć, czyli na godzinę przed. Usłyszałem zza drzewa:
- to niemożliwe...
Zdębiałem. Nie inaczej. Zdębiałem na sekundy, trzy, cztery, osiem, ale po to są takie chwile by dębieć. Nieźle żołędziowo musiałem wyglądać tak zdębiony.
- patrz balony lecą...wciąż mówił do mnie ten sam Głos. Zza drzewa.
Nie mogłem się ogarnąć w tym kosmosie. Faktycznie, dwa neksy wzlatały znad Bielnika ku wschodniemu wybrzeżu kości, ale niczym były w starciu z Głosem. Zresztą.
Ujrzawszy Go w końcu, pomimo niesprzyjającym skupieniu-myślącym błyskom-przebłyskom wrześniowym - zrozumiałem. Tak ma być.
- wrócę kiedy przyjdę, powiedział Głos.
- wrócę kiedy przyjdę powtarzały moje usta w niemym rozkroku, wrócę kiedy przyjdę...wróć....
1 pisz śmiało:
"Bo gdzieś tam..."
Prześlij komentarz