niedziela, 28 marca 2010

Źródlana

Od kilku dni słońce zmartwychwstało, zaczęło podawać na wyższych częstotliwościach do tego stopnia, że w miniony czwartek, to w krótkim rękawie się chodziło. Dziś w niedzierlę palmową, było skądinąd słoneczno-niesłonecznie. Na dodatek mędrcy pchnęli w nocy czas do przodu, przyspieszając dzień odejścia z tego świata o godzinę. 
Oj, od rana Jaś "brumbrumił", "tato"-zapowiadał, zatem około szesnastej (nie wiem czy to była szesnasta czy piętnasta czy siedemnasta, bo nie dbam o czasopłynność), wyskoczyliśmy pooglądać tiry (ti), i busy (bu), na pobliską obwodnicę-hałaśnicę. Mijając kościół p.w. Św. Józefa, zobaczyłem za sobą ciemność od zachodu. A że oglądać się lubię - to jasność. Szliśmy jednak dalej, krokiem średniego rozmiarami i wieku żółwia. Gdy kropla wody spadła mi na nos wyczułem, że nie przeczułem. Albo zaniedbałem swoje doświadczenie pogodowe. Jaś wskoczył mi na a-pa-pa a ja dawaj w lewo, w nigdy nie uczęszczaną przeze mnie dróżkę polno-utwardzoną. Kałużowiastą momentami. Oj, co żem się zmęczył niosąc mojego piętnastokilowca, to moje. Na Komorowskiej poddałem się, stawiając "ciężarek" na chodnik. Po szesnastu i pół metrach, usłyszałem "apa" i ...cóż miałem zrobić. Posłuchałem głosu pana - "pańdam". 
Gdy po wszystkim usiadłem we fotelu, w oknie balkonowego pokoju zapaliło się słońce, chmury gdzieś umknęły.
Pomyślało się, że piękna natury niczym się nie powstrzyma. Dobrze, że można  czasami być jej przekazicielem. Emocji, które wyzwala. 
Co niniejszym czynię.


Ulica Źródlana w Wolsztynie, widziana w kierunku ulicy Drzymały.

0 pisz śmiało: