Siedziałem z aparatem przewieszonym przez szyję, na grochowickiej polanie.
- Szefie! Zawołał do mnie mężczyzna z wąsem, stojący nieopodal w towarzystwie jeszcze jednego
- Tak? - zapytałem
- Wujek znał Stachurę - ruchem głowy wskazał na towarzyszącego mu Rowerzystę Uśmiechniętego, ubranego w niebieską kurtkę z pomarańczowymi wstawkami
- co Pan powie? - odparłem z niedowierzaniem, spoglądając na obydwóch podejrzliwie, gdyż niejeden już raz u miejscowych zauważyłem talent do kawalarstwa. Rowerzysta cały czas uśmiechał się pod nosem
- to ja jestem tym Nikodemem powiedział w końcu sinymi ustami - to ja jemu robotę organizował
A tak, tak pomyślałem, siekierezadowy Pilarz - Nikodem, spuszczający dla Stachury bojarskie sosny, ten sam, którego matka zraniła się siekierą w nogę...
- młotkiem zęby w pile prostował a przez trzy tygodnie zarobił 1300 złotych, więcej niż my w miesiąc - dodał, przerywając moją myślową podróż do 1967 roku...
"...O,
cudne manowce. Jest rano. Nowy dzień.
Na zrąb właśnie
przyszliśmy z leśniczym.
Kawałek drogi jest od wioski do leśniczówki
i kawałek drogi od leśniczówki
do zrębu. Będzie
razem z pięć kilometrów.
Im zrąb dalej w lesie, tym
dalsza strefa i większy
dodatek do wypłaty — zapodał mi po drodze leśniczy.
Oparte o drzewa widziałem parę
rowerów i jeden motocykl. Pojazdami więc
sobie dojeżdżają z wioski
na zrąb. Wynalazkami
cywilizacji. Kto ma, ten jeździ.
Ja zaś piechotą
będę
codziennie przemierzał pięć
kilometrów padołu w jedną
stronę i pięć
kilometrów padołu w drugą.
Razem okrągła cyfra.
Nachodzę się,
nie da się ukryć.
Na razie stoję. Ja stoję,
a drzewa padają.
Pilarz–Nikodem szwedzką ręczną
piłą na benzynę
spuszcza drzewa na mojej działce. Spuść
na początek ze
dwadzieścia sztuk,
powiedział leśniczy do
Nikodema, opieprzywszy go przedtem za to, że
ma na głowie czapkę–uszatkę,
a nie ochronny kask. O higienie pracy uczyli cię
czy nie? Po co ja cię
posyłałem na kurs ? — opieprzał go leśniczy.
Nikodem coś tam się
tłumaczy, że ma za
dużą głowę,
a za mały kask i że go
uciska. Gra piła w rękach
Nikodema. Z tyłu, za spuszczanym drzewem —stoi gajowy z długą
tyką widełkowato
zakończoną
i pcha, napiera, żeby
się piła nie zakleszczyła.
Kieruje też drzewem, żeby
padało podłużnie i równo,
równolegle do drzew już
poległych; żeby się
wszystko nie zwalało na kupę
i byle jak, pomieszane we wszystkie strony świata.
Dostojność jakaś
bojarska jest w tym padaniu drzewa, w tym jego ukośnym
locie w dół
na tle nieba. Szum słychać
przecinający
powietrze, potem trzask łamiących
się o ziemię gałęzi
i potem dopiero ciężko
dudni nam grunt pod nogami...
...Lecące
drzewo tymczasem dosięgło
ziemi, łamią się
z trzaskiem grube konary, mniejsze
i pomniejsze gałęzie,
dudni leśna dominancja i
kurz się wznosi od
zgniłych, zmurszałych,
rozsypujących się
na proch sitowatych, tabacznych sęków.
I znowu gra piła w rękach
Nikodema, co ukończył kurs
na pilarza i uczył się higieny
pracy, i wie, że pilarz powinien
pracować w kasku, ale on ma
głowę za dużą,
a za mały kask i ten go uciska.
Nikodemowi
piła teraz coś przestaje
grać w pół drogi, w samym
środku pnia. Pyka i gaśnie. Nikodem
wysuwa ją ostrożnie
z uwięzi, odchodzi kawałek
na bok i coś tam zaczyna
przy niej majstrować.
Benzyna w baku jest, bo niedawno natankował. Pomajstrował, zakręca
linkę i ostro
szarpie. Pyk, pyk, pyk i gaśnie.
Jeszcze raz. I jeszcze raz. Teraz zapaliła. Nikodem wraca
do ściętej
do połowy sosny, ale jeszcze niezachwianie stojącej.
Ale już nie. Stoi, ale już zachwianie
stoi. Gajowy napiera na nią swoją
tyką i już
powoli, niezwykle powoli przechyla się
wysoka korona i leci w dół, przyśpieszonym
ukośnym na tle nieba lotem..."
0 pisz śmiało:
Prześlij komentarz