Gdy w piątkowe popołudnie, 19 czerwca wybiegałem z grochowickiej Polany w północnym kierunku, duktem leśnym zwanym Drogą Żużlową, nie wiedziałem doprawdy nic. Ani czy wrócę, ani też kiedy lub z której strony świata; nie wiedziałem, czy w części jednej czy kilku, czy czasami nie poniosą i wilka a o pogodzie to nie wspomnę. Zmieniała się stanowczo za szybko; podczas zakładania jednego buta świeciło słońce, przy drugim zdążyło spaść kilka wiaderek deszczówki.
Tempo początkowo miałem niewybredne. Minąłem ostatnie zabudowania oznaczone nr 54, należące do Grochowic, wpadając we wszechobecny las sosnowy. Promienie słońca pięknie zapiekały pierwszy pot, który pojawił się na moim czole. Na pobliskim rozwidleniu dróg, wybrałem tą, wiodącą w prawo skos, niesłusznie myśląc, iż to główny "nurt" tej arterii leśnej. Minąłem też niewidzialną granicę województw dolnośląskiego i lubuskiego o której istnieniu napomknął swego czasu jeden z tutejszych leśników. Z każdym przebiegniętym krokiem, zaczęły majaczyć w mojej głowie pomysły na ten las, na bieg w nim, na miłość z tymi drzewami, by powrócić w stanie do którego przywykli oglądać mnie najbliżsi. Był zatem pomysł aby zapętlić jakąś, nie wiedziałem wówczas jeszcze jaką trasę, na sposób zwany przeze mnie - trzy razy na prawo. Zrezygnowałem jednak z tego wariantu, po tym, jak majestatycznie rosnący już bór, zacząłem oglądać podejrzliwie a on przypatrywać się mi w swoim głuchym poszumnym milczeniu. Pomyślałem, że pobiegnę prosto, przed siebie, może z 5 kilometrów, a następnie najzwyczajniej w świecie wrócę, po swoich niewidzialnych śladach. Myśl ta towarzyszyła mi do około 4,5 kilometra, gdzie napotkałem poprzecznie przebiegającą drożynę, wysypaną jakąś drobnicą ostrokamienistą. Na wprost, rosły tylko trawy. Piętą na tyle ile się dało, narysowałem kierunek skąd przybyłem i gdzie miałem coraz większą ochotę powrócić, kładąc też obok niewielki konar. Słońce wciąż mocno wciskało się pomiędzy gałęzie, i dalej pomiędzy moje rozłożyste ramiona. Byłem wręcz pewien, że kierunek który obrałem zaprowadzić mnie może do pobliskiej o kilka kilometrów od Grochowic wsi Krążkowo. Od Grochowic! Ale ja już nie byłem w Grochowicach! Ponownie, na moment, do głowy powrócił pomysł - trzy razy na prawo. Do tej pory jednak, nie widziałem żadnego człowieka, dwa razy na drodze stawały mi dęba łanie wzburzone moim pobytem na ich żerowisku, z niechęcią i wolnym krokiem odchodzące w ciemność iglastych. Urządzenie elektroniczne, którym dysponowałem nie pozwalało na lokalizację...
Zatrzymałem się na 6,5 kilometrze w miejscu gdzie rosła niewielka brzezina, miejscu zwanym Trześnią, o czym nie napomknął mi swego czasu jeden z tutejszych leśników. Stanąłem nieco zły. Nie wiedziałem gdzie jestem. Serce biło rytmicznie. Słyszałem spływający po karku, plecach i podbrzuszu własny pot. W pobliskich wrzosach ujrzałem spoległy głaz z napisem "ROK". Nie lubię zawracać w życiu ale byłem zmuszony to zrobić. Obróciwszy swoje kalosze o 180 stopni na północny-zachód, pobiegłem szukać drogi do domu...na Polanę.
Zatrzymałem się na 6,5 kilometrze w miejscu gdzie rosła niewielka brzezina, miejscu zwanym Trześnią, o czym nie napomknął mi swego czasu jeden z tutejszych leśników. Stanąłem nieco zły. Nie wiedziałem gdzie jestem. Serce biło rytmicznie. Słyszałem spływający po karku, plecach i podbrzuszu własny pot. W pobliskich wrzosach ujrzałem spoległy głaz z napisem "ROK". Nie lubię zawracać w życiu ale byłem zmuszony to zrobić. Obróciwszy swoje kalosze o 180 stopni na północny-zachód, pobiegłem szukać drogi do domu...na Polanę.
Dopisek istotny tylko dla mnie: obcowanie z grochowickim lasem, podczas trwania Stachuriady a w zasadzie na jej starcie, ten trzynastokilometrowy bieg zakończony w godzinę i dwanaście minut, zakończony niezłym zmęczeniem, dał mi potężnego pozytywnie kopa na dalsze, spędzone tam chwile.
0 pisz śmiało:
Prześlij komentarz