Dziś pojechaliśmy do Magnezji. We trójkę. Pogoda od rana dawała mi znaki, że trzeba tam być o odpowiedniej godzinie. O znanej porze.
Z niebios wiało jak trzeba, Jani uśmiechnięty powtarzał twierdząco: "ale zibo", co po naszemu oznacza, ale zimno.
..."Bo jeśli ziarno obumrze to wyda owoc", mówiłem sobie w duchu. Fiolka spoglądała w zachodnim kierunku oniemiała. Po chwili powiedziała pod wiatr wzmożonym głosem:
- dawno nie oglądałam zachodu słońca, cieszę się, że mnie tutaj zabrałeś...te zachody nad morzem to się nie umywają.
Uśmiechnąłem się i przytaknąłem głową. Pewnie, że się nie umywają, pomyślałem...w końcu jesteśmy w Magnezji.
- zabierzesz mnie tam jeszcze kiedyś? - zapytała na odchodne.
Spojrzałem jeszcze raz za siebie, na jezioro, trzciny i dogorywające w nich słońce.
- zabiorę, krzyknąłem, zabiorę na pewno...
3 pisz śmiało:
Pikne, panocku - trudno się dziwić reakcji małżonki, każdy by się chciał raz jeszcze zabrać w takie miejsce.
Każdy z nas ma swoją Magnezję.Pięknie tam:) Szczęściara z tej Fiolki:))
Filka jest szczęściarą. Szczęściarzem jestem ja. :)
Prześlij komentarz