Nieźle mi się szło. Całkiem nieźle mi się listopad zostawiało za plecami. Myśli jesienne wieszało się na ogołoconych z liści olszynach. Powietrze tamtego dnia, w przedpołudniową godzinę, bardziej ranną niż południową, bardziej wczesną niż późną, nie poklepywało mnie po plecach by dodać otuchy, pocieszyć. O nie! Powietrze tamtego wcześniejszego niż późniejszego ranka do zagłady nawoływało, do jakiejś ucieczki, unicestwienia. Mgła znad wody unosiła się niezdarnie i raczej nie było jej na zniknięcie, na schowanie się w samej sobie. To by dopiero było. "Mgła schowała się we własnej mgle". Człowiek to potrafi. Bardzo. Schować się samemu w siebie i zniknąć na jakiś ułamek czasu, tak, że jest niewidoczny drugiemu, to znaczy nie, że ten drugi go nie widzi, tylko ten co się schowa w siebie nie widzi nikogo. Ale wracam do powietrza, które nie sprzyjało oddychaniu, myślom, nie pomagało w nasłuchiwaniu ciszy. Przykucnąłem nad skarpą, dwie nogi równo zgiąłem w kolanach i na piętach sobie usiadłem, bo zauważyłem, że potrafię tak jakiś czas wytrzymać, kucając w ten sposób a potem, gdy wstanę, to nogi same chcą iść...
Słuchało się ciszę i w tym kucaniu przypomniało się słowa o powietrzu, przyszły te słowa znikąd, które zacząłem powtarzać sobie w kółko raz po raz: powietrze ogol się, zrobię ci kolorową fotografię, powietrze ogol się, zrobię ci...
Dojca w Wolsztynie, przed Jeziorem Berzyńskim.
2 pisz śmiało:
Jakoś tak dobrze mi tu na tym Pańskim blogu... zauroczył mnie Wolsztyn z różnych powodów i lubię tu dla niego zaglądać...ale też dla Pana przemyśleń... dziękuję:-)
Dziękuję za miłe słowa. Każdy z nas ma swój "Wolsztyn", odległy a bliski, obcy a przecież tak bardzo znany...
Prześlij komentarz