"...Kiedyś będzie dobrze. Kiedyś będzie tak, że ani jedna zmora nie będzie nade mną wisiała. Ani jedna panika nie będzie mnie ścigać, nie będzie mnie przeganiać z miejsca na miejsce. Nic mi nie będzie przesłaniać jasnego widoku. Ani jedna czarna pieczęć. Zawsze to wiedziałem. Dlatego wszystko wytrzymam. Najgorsze. Dlatego mogą sobie dyndać teraz zmory nad moją głową, raz wyżej, raz niżej.
Tylko, że nieraz tak blisko dyndają, że aż strach mnie ogarnia, szaleństwo mnie strasznie ogarnia bojaźliwe, że nie daj Chryste Panie, jak jestem blisko końca końców. Ale to nie jest najgorsze jeszcze, bo wiara moja głębinowa zawsze wygrywa w końcu końców ostatecznym. Najgorsze są inne chwile, inne chwile dziejów: strachu wtedy nie mam najmniejszego, zmory mnie nie gnębią, nic, smutku też nie czuję, żadnego zmartwienia, wszystko jest właściwe dobrze jakby, nie myślę o niczym, i to jest właśnie to, o to właśnie chodzi, bo oto głowa zaczyna mi odchodzić gdzieś daleko, od wszystkiego, co znam, czego nie znam, ale sobie wyobrażam, co mogę sobie wyobrazić.
Nie jest to marzenie, bo nie widzę obrazów wymarzonych, zresztą nie mogę, bo nie mam głowy. I nie wiem, gdzie ona jest. W gwiazdach się ona nie obraca, bo to jest dla niej chleb powszedni, to gdzie się ona obraca? Ale to nie jest najgorsze jeszcze. W ogóle to nie jest ani najgorsze, ani najlepsze, ani w ogóle nic, bo nie mam głowy, jak już powiedziałem. Najgorsze są chwile potem. Kiedy głowa powraca na miejsce z wędrówki nieznanej pozagrobowej. Te chwile. To są chwile beznadziejne.
Ale najgorsze, że to są chwile bez wiary, muszę to powiedzieć, bez wiary mojej wielkiej głębinowej w tamtego, który mnie odkryje. Muszę to powiedzieć i muszę powiedzieć, że mówię o tym bez skruchy, ale tak jest. O, tak. To są chwile beznadziejne. To są chwile bez wiary. Ratuje mnie tylko własna miłość wtedy, własne ubóstwianie, wiara w siebie jedynego. Mam twarz odwróconą do okna ciągle, czoło do szyby przyklejone, a myśli moje miłosne zanoszę do siebie samego...".
Tylko, że nieraz tak blisko dyndają, że aż strach mnie ogarnia, szaleństwo mnie strasznie ogarnia bojaźliwe, że nie daj Chryste Panie, jak jestem blisko końca końców. Ale to nie jest najgorsze jeszcze, bo wiara moja głębinowa zawsze wygrywa w końcu końców ostatecznym. Najgorsze są inne chwile, inne chwile dziejów: strachu wtedy nie mam najmniejszego, zmory mnie nie gnębią, nic, smutku też nie czuję, żadnego zmartwienia, wszystko jest właściwe dobrze jakby, nie myślę o niczym, i to jest właśnie to, o to właśnie chodzi, bo oto głowa zaczyna mi odchodzić gdzieś daleko, od wszystkiego, co znam, czego nie znam, ale sobie wyobrażam, co mogę sobie wyobrazić.
Nie jest to marzenie, bo nie widzę obrazów wymarzonych, zresztą nie mogę, bo nie mam głowy. I nie wiem, gdzie ona jest. W gwiazdach się ona nie obraca, bo to jest dla niej chleb powszedni, to gdzie się ona obraca? Ale to nie jest najgorsze jeszcze. W ogóle to nie jest ani najgorsze, ani najlepsze, ani w ogóle nic, bo nie mam głowy, jak już powiedziałem. Najgorsze są chwile potem. Kiedy głowa powraca na miejsce z wędrówki nieznanej pozagrobowej. Te chwile. To są chwile beznadziejne.
Ale najgorsze, że to są chwile bez wiary, muszę to powiedzieć, bez wiary mojej wielkiej głębinowej w tamtego, który mnie odkryje. Muszę to powiedzieć i muszę powiedzieć, że mówię o tym bez skruchy, ale tak jest. O, tak. To są chwile beznadziejne. To są chwile bez wiary. Ratuje mnie tylko własna miłość wtedy, własne ubóstwianie, wiara w siebie jedynego. Mam twarz odwróconą do okna ciągle, czoło do szyby przyklejone, a myśli moje miłosne zanoszę do siebie samego...".
0 pisz śmiało:
Prześlij komentarz