niedziela, 22 września 2013

Zajesieniuj mnie

Wielka Wieś, podjazd...
...Wielka Wieś...łapanie oddechu...
Przeszkoda, kocham takie nazwy...
Ścieżka do jeziora Liny.
Zatrzymałem się na molo. Trwały przygotowania do zawodów kajakarsko-kajakowych. Spoglądałem przez herbaciane okulary na jezioro, starając sobie w szufladzie Myśl, szybko ułożyć to, co zostało po kątach. Jeszcze. Mjuzik jakiś pobrzmiewał z rozstawionych głośników, niektórzy nerwowo gestykulowali. Moje nieutulone łydki chciały ciepła. Gdy minęło mnie dwóch z których jeden, wyższy od tych naj lada co, by mnie zepchnął ze skarpy, podjąłem decyzje o starcie. W kierunku Siedlca oczywiście. Wsi do której mam sentyment, wiadomo dlaczego a w której jeśli bywam to się nie rozglądam aparatem, tylko łapię to powietrze w pełni otwartą gęba. Na niebie sine historie zaczęły się pojawiać. Wcześniej, tego samego dnia, gdzieś tak około godziny ósmej, kiedy to piłem kawę - Włodek straszył mnie, że padać będzie, że się potem "wyklaruje", że. Nie wierzyłem w to co mówi - tłumaczyłem sobie, że jego poglądy i spostrzeżenia  o pogodzie opierają się li tylko na teorii prawdopodobieństwa. Na niebie jednak sine historie wydumane mocno od północnego-zachodu zdawały się potwierdzać złowieszcze wrzeszcza. 
Przed Urząd Gminy w "Silcu", zajechałem z mokrymi pleckami a co gorsze mokrą koszulką, którą założyłem na długorękawkowego epistera. Stałem przed wejściem z Michało-Mirkiem w oczekiwaniu na pozostałych a zimne podmuchy wiatru niepokoiły moje plecy. Tak prawdę pisząc nie wiem ilu dokładnie cyklistów wyruszyło na "Rajd Jesienny Siedlecki anno Domini 2013". Nie jest to zresztą istotne w starciu z ideą rowerową. Ideą, która jest mi całkowicie przypisana przez. 
Wiesiu Matysik pokrótce omówił przebieg trasy i rajdu, po czym pamiątkowe zdjęcie zapoczątkowało start. 
Zza chmur zaczęło wychodzić słońce a prowadzący swoją trójkołówką, jak sam siebie nazywa "artysta nie z papierami", wspomniany Wiesław Matysik, obrał kierunek do Żodynia i dalej w prawo do Jaromierza. Zamysł był taki, by na trzynastą zalogować się w Gminnym Ośrodku Kultury w Babimoście, gdzie zaplanowany był przystanek kawowo-drożdżowo-plackowy. Bo nie masz lepszego od drożdżowca. Zanim jednak zjadłem ze trzy kawałki genialnego placka na młodziach, z Jaromierza wjechaliśmy na katrzydzieścidwa, a po dojechaniu do Kopanicy skręciliśmy w prawo, za byłym spalonym lokalem "Dyliżans" w ulicę Handlową i po chwili w lewo do Małej Wsi. Za "małą" była i Wielka (Wieś) a tam niezły całkiem podjazd, który przypomniał mi wydarzenie sprzed kilkunastu lat, kiedy to zjeżdżałem z tej górki, stojąc na tak zwanej desce układarki mas bitumicznych, kierowanych przez Józefa Pe ze wsi Błońsko. Oj, rozbujała nam się tedy maszyna, rozbujała a hamulce nie działali tak jak powinni. Pomocną była skarpa po lewej patrząc zgodnie z kierunkiem niekontrolowanego zjazdu w która maszyna się wbiła. Strat żadnych nie było w mieniu i czynniku ludzkim ale wrażenia pozostały.
Za Wielka Wsią wjechaliśmy do Przeszkody (sic) i dalej do prostopadle biegnącej drogi relacji Kargowa (w lewo) - Babimost (w prawo). Obraliśmy tą w prawo, przejeżdżając na "druga stronę", gdzie ścieżka rowerowa całkiem niezłej jakości biegła do miejscowości Linie i Jezioro Liny. Stamtąd na ulicę Gagarina 21 w Babimoście, przez Leśniki i Podzamcze. Po drodze szpaler dębów dwumetrowych i rondo a dalej Centrum Sportu i rekreacji Olimpia.
Wnętrze Gminnego Ośrodka Kultury w Babimoście schludne i kulturniowe nad wyraz. Z zewnątrz inne wrażenia do wywołania. Przywitani nader serdecznie jemy te placki o których wcześniej. Sala główna bankietowa właśnie zastawiana talerzo-sztućcami. Obchody osiemnastych urodzin za kilka godzin. Michało-Mirek rymem słów kilkadziesiąt wypowiada o drodze, życiu i wyborze. Następny umerowy tekst zapoda w Małym Grójcu, przy ognisku. 
Z Babcimostu jedziemy ulicą Piłsudskiego do Podmokli Wielkich, na Kosieczyn i Chlastawę, gdzie z 1632 roku kościół drewniany p.w. Narodzenia Najświętszej Maryi Panny. Stamtąd klasową ścieżką rowerową do Nądni, gdzie w prawo do ulicy Nowowiejskiej i obok po lewo stojącej kapliczki z Matką Boską w prawo i zaraz w lewo na ulicę Dębową. Wjazd na promenadę do kąpieliska w Zbąszyniu nad Jeziorem Błędno. 
Po krótkim postoju pojechaliśmy ulicą Senatorską przez most na rzece Obra i w prawo w ulicę Powstańców Wielkopolskich. Przy zbiegu tychże ulic po prawej stronie Hotel Senator i Gospoda pod, pod...cholera zapomniałem - Złotą Koroną. To tam kilka godzin później miała odbyć się premiera filmu "Biała dama" o czym pisałem kilka dni wcześniej. Dziś, od rana donoszą mi, że Ci co chcieli obejrzeć film a zajechali do Zbąszynia nie z Nądni, nie z Nowego czy Czerwonego Dworu, lecz z o wiele bardziej odległych miejsc, weszli, wyszli i wrócili, gdyż okazało się, że "imprezka" zarezerwowana jest dla (...) wie kogo. Słowa oburzenia jakie podły pod słusznym adresem skutkowały jedynie zmiękczeniem dupska i: "można sobie postać miedzy stoliczkami a swoje opinie zostawić za drzwiami". Bardzo, ale to bardzo nieelegancko i bardzo niesenatorsko. Wręcz chamsko. Ale. Wiem na przyszłość o czym już nie pisać i kogo mieć w. 
Wracając jednak do szusowania wrześniowego, ostatni etap prowadził przez Przyprostynię do Grójca Małego, gdzie na terenie Gospodarstwa Agroturystycznego "Pod Modrzewiem" czekało na nas rozpalone ognisko, kiełbaski do usmażenia, smalec i Jezioro Grójeckie. Tak. Jezioro Grójeckie...
Napełnione brzuchy nie prowokowały do zainicjowania ponownego kontaktu pośladków z siedziskiem rowera ale trzeba było w końcu się ruszyć. Przez Chobienice, Wojciechowo i Nieborzę dojechaliśmy do Siedlca, gdzie pętla się zamknęła. 
Jadąc do Wolsztyna w głowie ukazywały mi się co rusz inne majaki-wolsztyńskie-kajaki. A to o kształcie drzew, jezior, kormoranów, lasów nieznanych, a to o kształcie uśmiechów przez szczerość i szczerości przez słowa, muchomorów, liści zżółta-zjesienionych i musztardziano-ogórkowych, aż po sosnowo-szyszkową nalewkę. Pojawił mi się jeszcze jeden majak, majak, który usiadł sobie we wspomnianej głowy mej szufladzie Myśl. Majak, którego kształt przez człowieka, bynajmniej mi nieznanego nie jest możliwy do opisania a którego to kształt widzę od wczoraj, nawet teraz, kiedy piszę te słowa słuchając Tandżerinowo-Drimowego-Rikoszetu.
Majak, który jak na majak przystało wciąż majaczy. A majaczy...dziękujęęęęęęęęę. 

0 pisz śmiało: